Uwaga

piątek, 26 kwietnia 2013

Rozdział VII

Wielki, stary buk o dumnej, pnącej się prosto do nieba postawie górował na placu nawet nad najwyższymi budynkami. Jego zielone, woskowane liście błyszczały w słońcu, tworząc baldachim natury pobliskim dachom. Drzewo rosło tu już od dawna i obecnie jedynie pożółkłe kroniki pamiętają jego początki, o ile ktokolwiek zechce zejść do pokrytych kurzem czasu archiwów stolicy, ukrytych tak głęboko, jak korzenie samego buka.
Ten wiekowy starzec uważany był za skarb miasta. Każde święto odbywało się przy jego pniu, błogosławione cieniem rozgałęzień pokrytych szaroniebieską korą. Nikt nie podważał boskości Drzewa; wszyscy mieszkańcy Leverium czuli się dumni z posiadania tak wiekowej rośliny, której gatunek zawsze uważano za wyjątkowy. Kapłani sami dbali o jego zdrowie, o usuwanie suchych gałęzi, o pojenie wodą w czasie bezdeszczowych miesięcy. Żaden człowiek nie miał prawa jakkolwiek zniszczyć choćby skrawka Drzewa, co groziło nie tylko potępieniem ze strony miłujących buki bogów, ale i konsekwencjami prawnymi, jakie ustanowił jeszcze poprzedni król – na winnego rzadko czekały kary pieniężne; najczęściej tortury, a w razie groźniejszych uszkodzeń Drzewa nawet śmierć.
Teraz właśnie, gdy Święto Zbiorów zaraz miało się rozpocząć, mieszkańcy miasta już czekali wokół owej rośliny. Nadal słychać było głośne rozmowy, gdyż kapłani jeszcze nie przyszli, aby oficjalnie rozpocząć festyn. Między ludźmi mieniły się różnobarwne kawałki materiałów, wstążki czy choćby symbolicznie związane wokół nadgarstków chusty łączące pary bądź grupy przybyłych osób. Wśród nich stali złotowłosa dziewczynka o okrągłej buzi i żywym spojrzeniu szafirowych ocząt, jasnowłosy chłopiec-anioł patrzący niesamowitym turkusem na świat oraz nierozpoznany przez nikogo, najsławniejszy malarz w całym kraju. Ich nadgarstki – pulchną rączkę dziecka, zgrabne kości chłopaka pokryte bladą skórą oraz pewną rękę artysty – łączyły dwie jedwabne wstążki o pięknej, soczystej barwie kwitnących maków.
— Nath, kiedy się zacznie? I jak będą ubrani kapłani? Nath, no, powiedz mi, no! – marudziła co chwilę niecierpliwiąca się już dziewczynka, ciągnąć starszego brata za dłoń.
Kapłani na różnorakie święta przyodziewali jeden wybrany strój, lecz na to wyznaczone po żniwach mieli zwyczaj ubierania specjalnie uszytych na ową okazję barwnych szat, które różniły się między sobą każdego roku. Dlatego wielu ludzi, w tym niemalże wszystkie dzieci, tak bardzo ubiegało się o miejsca jak najbliżej Drzewa, by dobrze przyjrzeć się każdej ozdobie Święta Zbiorów.
— Skąd mam wiedzieć, Annabelle – zaśmiał się pobłażliwie chłopak. – Spokojnie. Wkrótce powinni przyjść.
I jak na jego słowa nagle ludzie po lewej stronie zaczęli cieszyć się i głośno wołać. Po chwili Mrówkolew nachylił się nad chłopakiem, mówiąc mu prosto do ucha, gdyż inaczej nic nie byłoby słychać – coraz więcej bowiem ludzi dołączało do krzyczącego radośnie tłumu.
— Spójrz, kapłani już idą.
W jakiś sposób mała Annabelle usłyszała te słowa i podniosła odważnie głowę, patrząc prosto na malarza, choć dotąd jego wzroku starała się unikać ze wstydu.
— Są? Już są? Nie widzę! – stanęła na palcach i starała się przejrzeć zbyt ciasno ustawiony już tłum, przez co jej drobne brwi zmarszczyły się. Szatyn przez chwilę patrzył nań z uśmiechem, po czym nagle porwał na ręce i posadził na swoich ramionach. Dziewczynka pisnęła, lecz w chwilę później zaśmiała się i zaczęła zachwycać idealnym obecnie widokiem na wszystko.
— Nie musiałeś, Mrówkolwie – rzekł do niego blondyn, lecz mężczyzna skrzyżował zeń wzrok swych ziemistych oczu.
— Nie ma problemu, Nathanielu. Przywilejem dziecka jest cieszyć się z tego brudnego świata – odpowiedział, nagle dostrzegając pewną rzecz, która wprawiła go w rozbawienie. Rzecz jasna, gdy wziął Annabelle na ramiona, jej rączka znalazła się dość wysoko. Przez to teraz jej brat musiał trzymać przywiązaną dłoń w górze w dość niewygodnej pozycji.
— Proszę, nie śmiej się – mruknął chłopak, odwracając wzrok na nadchodzące osobistości. To samo też uczynił po krótkim momencie rozbawiony artysta.
Czterech mężczyzn w długich do ziemi, białych szatach szło jeden za drugim w stronę Drzewa, mając kaptury nałożone na głowy tak, iż nie dało się poznać ich twarzy. Brzegi stroju obszyto radośnie zielonym wzorem z pnącza, z którego zwisały jaskrawe owoce przypominające brzoskwinie, zaś podszycie wykonano z czerwonego aksamitu. Każdy z nich trzymał w splecionych przed sobą dłoniach jakiś symbol żniw lub lata: niewielki drewniany sierp, pęczek zbóż, wianek z barwnego kwiecia i mały bochenek chleba.
Kiedy dotarli do wcześniej wydzielonego miejsca, lud ucichł. Wszystkie oczy zwróciły się w stronę kapłanów odkładających po kolei do czarnej misy przyniesione obiekty. Następnie stanęli oni przed Drzewem, tyłem do tłumu i klęknęli, oddając w ten sposób cześć nie tylko roślinie, ale i bogom.
— Nastał dziś dzień, którego co roku oczekuje każdy z nas. – Głęboki, niosący się po całym placu głos jednego z kapłanów docierał do każdego ucha nadstawianego teraz tak uważnie, by nie przegapić ani jednego słowa. - Tan, władca wszelakiej rośliny i Kaen, urodzajna pani ziemi, obdarowali nas szczodrze swoimi wspólnymi dziełami. Teraz pragniemy podziękować Wam, bogowie, za Wasze dary, hojnie zesłane na te właśnie ziemie. W podzięce za sprawowaną nad tym światem pieczę pragniemy podzielić się z wiatrem, Waszym posłańcem, tym, co dostaliśmy. Niech jego chłodne palce przeczeszą koronę Drzewa i zechcą wziąć ze sobą szary dym naszej ofiary.
Mężczyźni wstali i odwrócili się w stronę wypełnionej misy, po czym wyciągnęli ukryte pod szatami, uschnięte niegdyś gałęzie buka. Trafiły one do metalowego naczynia, w którym po chwili zajarzył się rozpalony ogień. Zboże, kwiaty, chleb i rzeźba sierpa szybko zaczęły się palić jasnym płomieniem, przeradzającym się na końcach czerwonych języków w ciemną chmurę ulatującą w stronę zielonych liści buka. Zapach roślinnej spalenizny rozniósł się, gdy delikatny, letni zefirek przebiegł przez plac, okrążając zebranych nań ludzi, by wreszcie odebrać swoją ofiarę.
Płomień szybko pożarł to, co pochłonąć mógł, aż wkrótce w misie pozostały jedynie ledwo tlące się, niedopalone gałęzie buka i popiół. Kapłani wykonali teraz ostatni krok – każdy podszedł do ofiarnego naczynia i wyciągnął nadeń dłoń. Po chwili głos mówcy ozwał się po raz kolejny.
— Bogowie i ich posłaniec przyjęli nasz skromny podarek. Jako przedstawiciele wszystkich zebranych tu wierzących, dziękujemy za to i radujemy się z udanego roku. Rozpocznijmy więc świętowanie!
Naraz wszyscy mężczyźni jedną dłonią odsłonili uśmiechnięte oblicza, odrzucając kaptury do tyłu oraz wyrzucili w powietrze zebrany z misy, ciepły popiół. Tłum ludzi zaczął skandować i wiwatować, wypełniając radosnym krzykiem zapewne pół miasta. Mała Annabelle podniosła ręce w górę i zaczęła wołać „Niech żyje Święto Zbiorów! Niech żyją Tan i Kaen!”, zapewne nie zdając sobie sprawy z tego, iż bezosobowego święta, a także nieśmiertelnych bogów raczej nie pozdrawia się słowami „niech żyje”.
Po chwili z różnych miejsc zaczęła rozbrzmiewać muzyka i śpiewy wieszczące, że festyn naprawdę już się zaczął. Tłum ludzi rozpierzchnął się wszędzie i rozłożył prawie równomiernie w każdym zakątku placu. To samo uczynili Nathaniel, Mrówkolew i uradowana Annabelle, rozpoczynając jakąś niezobowiązującą, przyjemną rozmowę.
Ciężkie, leniwe obłoki jak z najbielszej, puszystej wełny zaczęły krążyć po niebie, przypominając najedzone owce o śmietanowym runie. Co jakiś czas jeden z nich zasłaniał jasno świecące, wciąż wysoko zawieszone słońce, na chwilę dając przyjemne rozluźnienie w nierozgrzewanym bez ustanku powietrzu. Zapachy kadzideł, jedzenia i ludzkiej radości prędko rozniosły się, tworząc niezastąpioną kompozycję wraz z pięknymi ozdobami i wszechobecnymi uśmiechami.
— Nie przepadam za zbyt licznymi zbiorowiskami takiego tłumu. Jednak muszę przyznać, że na każde święto w tym wyjątkowym mieście z ogromną chęcią wychodzę z domu. Zawsze udaje mi się tu znaleźć mnóstwo pomysłów na świeże obrazy – rzekł w pewnym momencie Mrówkolew, gdy stanął obok straganu piekarza, do którego po chwili się zwrócił. – Poproszę te dwa chleby z ziołami i jeden słodki.
— Proszę bardzo. Miłego festynu i smacznego! – odparł mężczyzna z wąsem, podając im ciepłe wypieki i biorąc w dłoń zapłatę. Annabelle, oczywiście uprzednio podziękowawszy, zaczęła pałaszować słodką bułkę z kruszonką, zaś malarz i Nathaniel zajadali się ze smakiem pysznym, ziołowym chlebem o chrupiącej skórce.
— Mm, pyszne! Dziękuję. Ale nie musiałeś, naprawdę... – zaczął chłopak, po chwili uciszony przyłożonym do ust palcem szatyna.
— Nie marudź, bo się zakrztusisz.
Młody Angerbold westchnął, marszcząc brwi, lecz posłusznie nic już nie powiedział.
Chodzili po placu i oglądali różnorodne pokazy, słuchali ulicznych grajków i bardów. Co jakiś czas na życzenie wciąż siedzącej na Mrówkolwie dziewczynki pozwalali sobie na wzięcie udziału w drobnych zabawach. Annabelle najwyraźniej przełamała swój wstyd, gdyż co chwilę bez skrępowania zadawała szatynowi różnorakie pytania o jego sposoby spędzania czasu, ulubione jedzenie, kolory, a także znienawidzone rzeczy, na co ten spokojnie odpowiadał. W końcu jednak słońce zaczęło sięgać promienistym licem dachów budynków, a następnie zniknęło, nakrywając się granatową kołdrą. Przygotowane wcześniej latarnie zostały zapalone, co zwiastowało jedno z tych niepowtarzalnych widowisk, na które czekał blondyn.
— Zaraz się zacznie konkurs na przedstawienie Bogów. Moglibyśmy tam iść? – spytał grzecznie chłopak, mając ogromną nadzieję, że dostanie zgodę obojga towarzyszy, dotychczas decydujących o ich trasie zwiedzania.
— Oczywiście, Nathanielu! Dziękuję, że przypomniałeś. Też chciałem to zobaczyć – odparł artysta, przystanąwszy na chwilę.
Jego mała pasażerka wyprostowała się, odgarnęła loczki z twarzy, po czym ziewnęła szeroko, co, rzecz jasna, nie pozostało niezauważone. Malarz i jego model spojrzeli po sobie ze zrozumieniem.
— Albo w tym roku będzie trzeba je sobie odpuścić. Chcesz iść spać, mała księżniczko?
— Nie! Nie chcę! Będę się bawić do samego rana, zobaczycie! – odrzekła dziarsko Mrówkolwu. Najwyraźniej przezwyciężyła ochotę na kolejne ziewnięcie.
— Na pewno? Annabelle, nie musisz tu być przez całą noc. Jeśli chcesz spać, po prostu powiedz – chciał przekonać ją nieco zawiedziony Nathaniel, który zdawał sobie sprawę, że może przegapić ulubione widowisko.
— Nie! Zobaczysz! Choćbym miała trzymać sobie powieki! – Jego siostra po raz kolejny zaoponowała, marszcząc brewki.
Blondyn już miał coś powiedzieć, lecz wówczas ujrzał porozumiewawcze mrugnięcie jednego z ziemistych oczu.
— Skoro tak, dobrze. Ale jeżeli zaśniesz mi na plecach, obiecuję, że sprzedam cię jakiemuś kupcowi. Taka mała pomoc na pewno przyda się do sprzątania albo prania... Umiesz gotować? – zaczął przekomarzać się malarz, przybrawszy minę chochlika o uśmiechu będącym istną kwintesencją złośliwości. To wywołało iskierkę strachu w oczach upartej dziewczynki, która ściągnęła małe usteczka i założyła ręce.
— Nigdy, przenigdy nie będę nikomu prała, sprzątała ani gotowała. Chyba że sobie albo mamie, albo tatusiowi, albo jak będę mieć małego dzidziusia, gdy dorosnę.
Obaj zaśmiali się na tę odpowiedź, co wywołało jeszcze większe oburzenie na twarzy „małej księżniczki”.
— Dobrze. Ale żeby mieć dzidziusia, słodki osiołku, musisz mieć najpierw męża, a temu na pewno trzeba pomagać w domu – powiedział malarz, po czym skierował swe kroki ku konkretnemu miejscu na placu.
Nathaniel tymczasem uśmiechał się szeroko, lecz nie tylko z rozbawienia. Cieszył się, że jednak zobaczy ulubiony pokaz. Zaś najlepsze w tym wszystkim było, iż ów pokaz zobaczy z pierwszą bliższą mu osobą spoza rodziny. Że też tak łatwo przyszło mu zaufać Mrówkolwu, którego poznał zaledwie tydzień temu...

5 komentarzy:

  1. Powiem ci szczerze, że zwracam uwagę na bardzo dziwne rzeczy. Na przykład o ile przedmowa kapłanów wydała mi się robiona odrobinę na siłę (wybacz), to moment, w którym wyrzucili w tył swoje kaptury i rozsypali żarzący się pył, był po prostu magiczny. W mojej wyobraźni przynajmniej. Po za tym, M r ó w k o l e w <3! Mając u boku takiego gościa, dziwię się Nathanielowi, że się nie rumieni. Cóż za wytrzymały chłopak! Mam szczerą nadzieję, że małej jednak oczka zaczną się kleić i nasza dwójka będzie się mogła cieszyć festynem samotnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nico! Podpisuję się pod tym! Dzieci mają spać! Nie jakieś dzikie przedstawienia! Co to ma być?! Spanie, spanie mówię!
    I Racuchy, chociaż krócej, bo pośladki, to wcale nie tak źle. Trochę nie podobało mi się to zdanie: "Kapłani sami dbali o jego zdrowie, o usuwanie suchych gałęzi, o pojenie wodą w czasie susz." Wiem, że "susza" zbyt wielu synonimów nie ma, ale zabrzmiało mi to jakoś... sucho. Tak, to słowo. A cała ceremonia... *^*
    Luuuuuubię festyny. Chciałabym na jakiś pójść. Na przykład na taki ze wstążkami na nadgarstkach. Jestem niereformowalna i pewnie już nudna. Ale! Ale "Przywilejem dziecka jest cieszyć się z tego brudnego świata". A ja jestem dziecko, no. I to takie głupie, bo cytuję Cię drugi już raz w tej samej wypowiedzi.
    Łapiąc jakieś skrawki sensu, czy też tego, co sens udaje: znowu zgadzam się z Nico. Spalenie kwiatów, zboża, owoców i sierpa, których popioły zostały następnie rozsypane nad ludzi. Tajemniczość kapłanów, odsłonięcie kapturów. Magia, Racu. Chcę to zobaczyć.
    I chcę, żeby mała An poszła spać! Konieeecznie.
    ~ Brukiew, która chce się napić wody, ale nie chce jej się wstać od komputera. Drama!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisała o 11 wieczorem. xD Rozdział epicki, już wyoobrażam sobie, jak ta dwójka się uhmmm! ^^

      Usuń
  3. Dołączam się do powyższych komentarzy. Niech Annabelle pójdzie spać! Aż moja głowa kipi od pomysłów co się może stać na festynie gdy mała zaśnie.Sam festyn, po prostu ... niesamowity! Cała atmosfera, święte drzewo, kapłani ... cudo *.* Chciałabym wejść do tego opowiadania i wziąć udział w takim właśnie festynie. Co do długości, nawet lepiej by był krótszy, a wspaniały, niż długi i słaby (chyba to twoje słowa, hue).

    Weny życzę i dobrych wyników z testów :3
    Ann

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam że nie skomentowałam od razu, ale mój internet stwierdził że wyjedzie na wakacje i nie miałam za bardzo możliwości jak to zrobić. No i rozdział dość fajny. Leverium jest urocze z tymi swoimi tradycjami itp. Przedstawiasz je w bardzo plastyczny i rozbudowany sposób i wiem, że jeszcze wiele się o nim dowiemy. Pomysł z drzewem ciekawy, no i podobała mi się ta ceremonia. Taka bajkowa i (jak już wyżej wspomniano) iście magiczna. Czytało mi się o jej przebiegu nadzwyczaj lekko i miło. Oddałam swoje serce Mrówkolwowi <3 Świetna postać. Jakoś tak mnie do siebie przyciąga. Czy przyciągnie też Nathaniela? Tu już muszę zdać się na Ciebie, Miraculi ;) Uwielbiam w tym festynie to, że uczestnicy są powiązani wstążkami. Świetny pomysł. No i teraz jeszcze przydałoby się ułożyć małą księżniczkę w objęciach Morfeusza i jesteśmy w niebie!
    Życzę weny (chociaż VIII już pewnie napisany i gotowy do wstawienia) oraz pomysłów jak tu dalej akcję potoczyć.
    Pozdrawiam, Shiemi :)

    OdpowiedzUsuń