Uwaga

piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział VI

— Nie, mój drogi chłopcze. Nie zgadzam się na nic takiego – rzekł zdenerwowanym głosem Frank Angerbold, usłyszawszy prośbę swojego najstarszego syna.
— Tato, proszę! Przecież to tylko festyn – starał się go przekonać Nathaniel, błagalnie patrząc w jego stronę. Nieugiętą jednak wolę mężczyzny potwierdzała zatwardziała w masce niezgody twarz, pod której lewym okiem ciągnęła się ukośna blizna, ledwie tylko oddalona od delikatnej gałki.
Od jakiegoś czasu młody syn Angerboldów próbował dostać zgodę na pójście na Święto Zbiorów z Mrówkolwem, nie zaś z rodziną, jak to czynił zawsze. Lecz mimo wszystkich argumentów, jakie miał za sobą (wszakże mógł się już poszczycić wiekiem, w którym niektórzy mieli już żony, a nawet i pierwsze dziecko), jego ojciec nadal trwał przy swoim, nieprzejednany w żaden sposób przez słowa chłopca. Już niemalże stracił nadzieję, jednak w tym momencie do pomieszczenia zajrzała matka blondyna.
— Co się tu dzieje, moi drodzy? – spytała, przekraczając próg. Nie zdążyła jednak zamknąć drzwi wystarczająco szybko, przez co dostała się tu również mała Annabelle zainteresowana całą farsą.
— Nasz syn ma zamiar wałęsać się podczas tegorocznego festynu z tym malarzem od siedmiu boleści! Niech cię bogowie bronią, chłopaku! – krzyknął ojciec, niemalże rozjuszony.
— Proszę, tato, nie nazywaj go tak! To tylko jedno święto, poza tym nie wypada mi odmówić, jeśli ktoś jego pozycji mnie zaprosił! – starał się odparować Nathaniel.
Mężczyzna już miał coś odpowiedzieć, czerwieniejąc ze złości, lecz wówczas kobieta wkroczyła do tej ostrej rozmowy.
— Och, dosyć już! Zaraz sobie do gardeł skoczycie – rzekła, stając między nimi. Mała dziewczynka tymczasem usiadła na stojącym przy biurku krześle, uprzednio przekręciwszy je przodem do owej sceny. – Nathanielu, wytłumacz mi od początku, o co chodzi z festynem i czy dobrze zrozumiałam, że nie chcesz pójść tam z nami?
Chłopak westchnął, starając się uspokoić, po czym spojrzał w szafirowe oczy matki i zaczął mówić.
— Mrówkolew zaproponował mi, abym w tym roku Święto Zbiorów spędził z nim jako przyjaciel. Chciał przy okazji sprzedać obraz, który namalował, gdy mu pozowałem. Tyle tylko, że tata nie chce mi pozwolić, chociaż znajomość modela bardzo liczy się dla kupców obrazów Mrówkolwa.
Kobieta potarła ręką czoło, po czym przeniosła wzrok na swojego męża.
— Franku, dlaczego mu nie pozwolisz? W tej chwili pracuje przecież jako model, więc chyba powinien wybrać się tam z malarzem, prawda? – Ciemnowłosy mężczyzna jednak szybko wzburzył się na nowo.
— Dobrze, może i tak, ale to nie powód, żeby spędzał z tym człowiekiem całą noc! Nie widzisz tego?!
Zanim Caroline zdążyła odpowiedzieć, widocznie stojąc po stronie syna, do rozmowy nagle wtrąciła się mała Annabelle. Podbiegła do ojca, który właściwie odruchowo wziął ją na ręce, po czym krzyknęła radośnie:
— Tato! Tatusiu! Ja też! Proszę! Bardzo proszę! Mogę iść z Nathanielem? Poznam Mrówkolwa! Tak bardzo proszę! Byłam grzeczna, tatusiu. Daj mi, proszę cię. Będę go pilnowała, obiecuję! Mogę? Mogę?
Radośnie proszące szafirowe oczęta zetknęły się wzrokiem z zaskoczonym turkusem. W tym momencie matka obecnej tu dwójki dzieci dostrzegła szansę przekonania męża.
— Widzisz, Franku? Nasza Annabelle przypilnuje Nathaniela, żeby nie zrobił nic głupiego. No, powiedz mi, czy w takim wypadku jest, o co się kłócić? Przecież nikomu nic się nie stanie. Raz możemy zabrać tylko Pauline i Michaela.
Przez chwilę jeszcze głowa rodziny stała na środku pomieszczenia z patrzącym nań z nadzieją dzieckiem na rękach, żoną i synem, aż w końcu ojciec poddał się presji, najwidoczniej stwierdzając, że nic tu już nie wskóra.
— Dobrze, już dobrze, niech idzie! Ale jeśli coś się stanie, obiecuję ci, Nathanielu, że będziesz za to odpowiadał jak dorosły – rzekł, w połowie kolejnego zdania zaduszony uściskiem niemalże piszczącej ze szczęścia dziewczynki. Następnie odstawił ją na ziemię i zszedł na dół z zamiarem „zjedzenia w spokoju obiadu”.
— Poznam Mrówkolwa! Mamusiu, mamusiu! Słyszałaś? Poznam Mrówkolwa! Hura!
— Dziękuję ci, mamo. Już myślałem, że będę zmuszony odmówić Mrówkolwu – powiedział do kobiety syn, uśmiechając się z ulgą.
— Hura! Poznam go! Poznam go! Kiedy jest festyn, mamo? Jutro czy pojutrze?
— Za dwa dni, dziecko. Proszę bardzo, Nathanielu. Ale uważaj i nie nadwyrężaj zaufania ojca. Będziesz musiał pilnować nie tylko siebie, ale też Annabelle. Tylko pamiętaj, żeby naprawdę uważać – zastrzegła, po czym, uśmiechnąwszy się, wyszła, biorąc za rękę nadal podekscytowaną dziewczynkę z burzą złotych loczków na głowie.
Blondyn tymczasem przypomniał sobie dziwną rozmowę o chorobie duszy niektórych malarzy i jego umysł znów zaczęło trapić pytanie, o czym jego ojciec mówił dokładnie...

Owe dwa dni upłynęły naprawdę szybko. Mieszkańcy stolicy, coraz bardziej opanowani zbliżającym się wielkimi krokami świętem, przygotowywali miasto, upiększając je różnorodnymi ozdobami, lampionami i girlandami. Tu i ówdzie wystawiono także ulepione z wosku, wystrugane z drewna lub odlane z uznawanej za boski metal miedzi figurki Kaen, Tana lub obojga bóstw razem. Najpiękniej wyglądał plac, na którym w dniu święta stragany wystawiali tylko wybrani kupcy. Zaliczali się doń sprzedawcy egzotycznych owoców, jedzenia, amuletów różnorakiego zastosowania oraz piekarze, którzy specjalnie na Święto Zbiorów piekli chleb z najlepszej jakości, najczystszej pszenicznej mąki. Pieczywo miało wyszukany kształt kłosa tegoż zboża na cześć bóstw patronujących owemu dniu. Poza tym w centrum miasta na każdej z ulic mogli występować także muzykanci, bardowie oraz lalkarze ze swymi małymi teatrzykami dla dzieci. Rzecz jasna, na placu wydzielono także parę specjalnych miejsc, w których odbywać miały się wyjątkowe widowiska dla mieszkańców stolicy.
Leverium należało do piękniejszych miast podczas Święta Zbiorów. Mimo to w ten dzień i noc nie warto było chodzić i wędrować po niektórych ulicach, gdzie o wiele odważniej niż kiedy indziej pokazywały się nierządnice, złodzieje i inni rzezimieszkowie dużych miast. Kapłani co rok wzywali do zaprzestania tego typu praktyk i dołączenia do bawiącego się ludu, mimo to ich słowa biły jak grochem o ścianę.
Dzisiejszego dnia ludzie zdawali się być w lepszych nastrojach od zwyczajowej niechęci do wszystkiego. Widocznie ta radość udzieliła się i pogodzie, uśmiechała się ona bowiem do wszystkiego złotymi promieniami, które grzały, lecz nie tworzyły typowego dla lata upału. Niewielkie obłoczki o różnych kształtach niby płynące rzeźby poruszały się płynnie i z gracją po błękitnym sklepieniu. Mieszkańcy miasta oraz podróżni, którzy specjalnie przybyli do stolicy na święto, powoli zaczynali zbierać się na placu głównym, gdzie wkrótce kapłani mieli zacząć czcić koniec żniw i udane na tych ziemiach zbiory.
Nathaniel już wczoraj poinformował malarza, że w czasie festynu będzie towarzyszyła im jego mała siostrzyczka. Rzecz jasna, zaczął go przepraszać, lecz Mrówkolwu zdawała się nie przeszkadzać wiadomość o Annabelle, która ponoć (jak powiedział mu chłopak) wielce chwali sobie jego sztukę.
Teraz szedł z siostrą w kierunku karczmy „W Cykoriowym Dymie”, gdzie mieli spotkać się z malarzem. Trzymał siostrę za małą rączkę, aby nie zgubiła się w rosnącym z chwili na chwilę tłumie ludzi. Wszakże do Leverium na wystawne święta i festyny zjeżdżali się także mieszkańcy pobliskich miasteczek oraz podróżnicy. W końcu na ścianie jednej z kamienic ujrzeli znajomy szyld karczmy, zaś blondyn dostrzegł kątem oka, jak na pulchnej twarzy dziewczynki pojawia się szeroki uśmiech.
Już wczoraj Annabelle starała się czy raczej żądała odpowiedzi na pytania „Jaki on jest?”, „Jak wygląda?” oraz „Jak się zachowuje?” W pewnym momencie zdawało mu się nawet, że nigdy nie uwolni się od tej małej dręczycielki, lecz z niespodziewaną pomocą nadszedł Michael, jak zwykle psotny, który zaczął dokuczać chętnie odpowiadającej na zaczepki dziewczynce.
Chłopak otworzył drzwi karczmy, gdzie nadal trudno było szukać klientów. Tylko jeden stolik zajmowała postać w zdobnie uszytej, ciemnozielonej koszuli i czarnych spodniach. Falowane kasztanowe włosy opadały delikatnie w dół, gdy mężczyzna spożywał śniadanie.
Mała blondynka ścisnęła rączką dłoń brata, kiedy malarz podniósł głowę, usłyszawszy zapewne rumor miasta dochodzący zza otwartych na chwilę drzwi.
— Witaj, Nathanielu. Jak się dziś miewasz? Śmiało, usiądźcie – rzekł artysta i wskazał dłonią siedzenia naprzeciwko siebie.
— Witaj, Mrówkolwie. Bardzo dobrze, dziękuję, że pytasz. Poznaj, proszę, moją siostrzyczkę, Annabelle. No dalej, przywitaj się – dodał chłopak cicho do speszonej dziewczynki, ciągnąc ją w stronę mężczyzny.
— Ty zapewne jesteś Annabelle, tak? Mów mi po prostu Mrówkolew – rzekł szatyn, po czym wyciągnął doń dłoń.
— D-dzień dobry... – szepnęła wręcz czerwona ze wstydu dziewczynka, po czym niepewnie podała mu rękę. Nagle jednak, miast usiąść obok brata, który zajął już miejsce na krześle, chwyciła Nathaniela za rękaw, by pociągnąć do siebie.
— Nath, Nath. To na pewno on? Mrówkolew nie może być taki młody. Wiesz, ile on już namalował? Mnóstwo! – powiedziała niemalże oburzonym szeptem.
— Oczywiście, że to Mrówkolew. Ten jedyny i prawdziwy – odrzekł jej, uśmiechając się z pobłażaniem. Wszakże i on niegdyś dziwił się niezmiernie młodym wiekiem mężczyzny, który jako zaledwie dwudziestotrzylatek był znany w całym kraju i pewnie poza nim jako najznakomitszy i najlepszy artysta tych czasów.
— Pozwolicie, że dokończę jeszcze posiłek? Nie bardzo miałem czas, by zjeść śniadanie w domu – przerwał im na chwilę Mrówkolew, lekko przekręcając głowę w bok podczas patrzenia na skrępowaną dziewczynkę.
— Oczywiście, my poczekamy – odpowiedziała Annabelle, zebrawszy w sobie na tyle odwagi, by spojrzeć w ziemiste tęczówki mężczyzny.
Szafirowooka kruszyna obserwowała uważnie zza przysłaniających czerwoną twarz loczków jedzącego Mrówkolwa. Najwidoczniej nadal nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że jej wielki idol, niemalże zajmujący miejsce w panteonie bogów, jest młodszy od jej ojca. Tymczasem Nathaniel rozglądał się po pomieszczeniu karczmy, patrząc na niegdysiejsze miejsce pracy, do którego wkrótce miał wrócić.
Widać było, że ani pan, ani pani Ducks nie zatrudniali od dłuższego czasu nikogo, kto posprzątałby pomieszczenie. Tu i ówdzie z sufitu wisiały długie nici pajęczyn, w kątach mając swych małych właścicieli, którzy polowali na owady. Parapety, a nawet i ladę baru pokrywała cienka warstewka kurzu wzbijającego się z najlżejszymi podmuchami i wykonującego szaleńcze piruety w świetle wpadających przez okna promieni słonecznych. Najpewniej właściciele nie przejmowali się tym, zajęci remontami w pokojach na piętrze. Cóż, i tak nie oni mieli to uprzątnąć.
W końcu Mrówkolew skończył jeść i wyprostował się na krześle, wypiwszy przedtem jakiś napój z kubka. Jego mały obserwator drgnął nieznacznie, dając wreszcie jakąś oznakę życia, zaś Nathaniel odwrócił wzrok od zabrudzonego miejsca. Mężczyzna westchnął odprężony, po czym położył na stole kilka monet i wstał.
— Nathanielu, niedługo spotkamy się z kupcem, który chciał zobaczyć „Anioła na dachu”. Mam tu ze sobą kopię. – Wskazał za siebie na zawinięte w materiał płótno z obrazem. – Została chyba jeszcze godzina, żebyśmy znaleźli go na placu, ale raczej możemy już tam iść.
Chłopak kiwnął głową i również wstał. Za nim to samo uczyniła dziewczynka, odgarnąwszy wreszcie loczki z twarzy. Chociaż matka prosiła ją, by dała je sobie spiąć na taką uroczystość, jaką jest Święto Zbiorów, Annabelle uparcie trwała przy swej zwyczajowo rozwichrzonej fryzurze.
— Ach, Mrówkolwie – zawołał nagle ze speszeniem w głosie Nathaniel. Mężczyzna spojrzał nań pytająco. – Zapomniałem, że nie wzięliśmy ze sobą żadnych wstążek ani materiału na nadgarstki.
— Nie szkodzi. Mam dwa kawałki jedwabiu. Pozwolicie, że zawiążemy je już na placu?
Blondyn westchnął, przymykając z ulgą turkusowe ślepia, po czym podziękował szatynowi. Następnie wziął za rączkę nadal milczącą jak grób siostrzyczkę i wyszli na zewnątrz.

— Panie Forrester, dzień dobry! – rzekł Mrówkolew, podchodząc do pulchnego, bogato odzianego mężczyzny, siedzącego w cieniu purpurowo-błękitnego baldachimu z wyszywanymi złotą nicią zdobieniami, który musiał zostać rozłożony specjalnie dla niego. W pobliżu stali jeszcze jacyś ludzie, w tym mały chłopiec starający się pozbyć lub chociaż rozluźnić białą chustkę zawiązaną pod szyją.
Mężczyzna odwrócił się w stronę zbliżającego doń malarza w towarzystwie jasnowłosego chłopaka i małej dziewczynki. Na jego spoconej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech, wskazujący na to, iż ów człowiek z radością opuściłby plac mieszczan, gdyby nie czekał na kogoś ważnego.
— Dzień dobry, dzień dobry, panie artysto! Jakże się pan miewa? – Lecz nie czekając na jego odpowiedź, szybko dodał - Mogę go już zobaczyć?
— Piękny dzionek, nie sądzi pan? Aż nie można się doczekać rozpoczęcia świętowania! Te wszystkie ozdoby, radośni ludzie, którzy w miłej wierze bawią się aż do rana, ach! Uwielbiam tego rodzaju uroczystości. Wena tak łatwo spływa na człowieka, a inspiracje są dosłownie wszędzie! – rzekł, niezrażony nieuprzejmością malarz, stając przedeń. Nathanielowi zaś wydało się nagle, że Mrówkolew specjalnie zagaduje arystokratę (bo arystokratą był on bez wątpienia), który z każdym starannie wypowiedzianym słowem niecierpliwił się coraz bardziej.
— Owszem. Moglibyśmy przejść już do interesów? Wszakże upał doskwiera dziś wyjątkowo.
— Oj tak. Tegoroczne lato mogłoby być nieco chłodniejsze, choć dziś nie jest najgorzej. Jednakże cóż by było, gdyby podczas żniw padał deszcz? Tyle strat pomimo orzeźwienia! – Pogrywał dalej uśmiechnięty szeroko szatyn. Nie doczekawszy się jednak innej niż kiwnięcie głową odpowiedzi, rzekł – Panie Forrester, oto mój młody model, Nathaniel Angerbold. Malując go, nie trzeba się specjalnie starać, aby wydobyć to coś z jego rysów, choć dotychczas stworzyłem zeń jedynie ten obraz.
— Witam, szanowny panie. – Chłopak ukłonił się grzecznie, na co ów Forrester znów jedynie kiwnął głową, najwidoczniej starając się zignorować obecność jego i jego siostry.
— Wie pan, panie Mrówkolwie, moja żona bardzo chciała mieć ten obraz, jak tylko dowiedziała się o pańskim kolejnym dziele. Ona tak lubi pana kunszt i tę, no. Tą, kreskę, no – wysłowił się w końcu mężczyzna. Ani na moment nie odrywał wzroku od rozwijanego z materiału płótna.
— Cieszy mnie to niezmiernie. Za każdym razem raduję się, słysząc, że moje obrazy wciąż są w cenie – odpowiedział mu mężczyzna, wreszcie odkładając szary materiał na bok. – A zatem przedstawiam panu „Anioła na dachu”.
Przez dłuższą chwilę pan Forrester patrzył uważnie na obraz i zdawałoby się krytycznym wzrokiem kontemplował każdy jego szczegół. W końcu wytarł twarz z potu perfumowaną chusteczką i uśmiechnął się.
— Dam sto dwadzieścia dukatów. Ładna ta chmura. I anioł.
Mrówkolew nagle zmienił wyraz twarzy. Z jego wąskich ust znikł uśmiech, zaś w ziemistych oczach pojawiła się stanowczość, jakiej Nathaniel nigdy weń nie widział.
— Przykro mi, sto dwadzieścia dukatów to stanowczo za mało. Sto osiemdziesiąt – odrzekł grzecznym, acz już nie potulnym głosem radosnego artysty.
— Sto osiemdziesiąt?! Toż to rozbój w biały dzień! I to jeszcze święto! – oburzył się nagle arystokrata, aż jego obfity podbródek zafalował. Znudzony potomek nagle zaczął interesować się ową sceną, przestając nieudolnie szarpać za chustę.
— Niestety, ale na mniejszą kwotę się nie zgodzę. Poza tym inni kupcy podaliby wyższą cenę. Ma pan szczęście, że moi pierwsi zainteresowani miewają zniżkę. Ale jeżeli nie przystaje pan na to, mogę jeszcze poczekać ze sprzedażą na innych... – odpowiedział malarz, sięgając z powrotem po materiał. Czerwony ze złości i gorąca szlachcić żachnął się w końcu.
— Dobrze, niech pan ma te swoje sto osiemdziesiąt! Ralph, wylicz panu pieniądze! – rzucił do jednego z mężczyzn za nim, odwracając wykrzywioną wściekłością twarz od zadowolonego z transakcji Mrówkolwa, który znowu się niewinnie uśmiechał.
Po chwili duża sakiewka pełna brzdąkających monet znalazła się w posiadaniu szatyna, który wraz z towarzyszącymi mu Nathanielem i Annabelle ukłonił się ostatni raz szlachcicowi, po czym razem udali się w swoją stronę.
Znalazłszy się daleko od składanego już baldachimu, niespodziewanie malarz wybuchnął śmiechem. Blondyn spojrzał na niego, starając się nie wypuścić z ręki przystającej co chwila siostry, która chciała obejrzeć prawie wszystko z bliska.
— Co cię tak bawi, Mrówkolwie?
Mężczyzna spojrzał nań z zaskoczeniem, wciąż nie umiejąc opanować pełnego rozbawienia śmiechu.
— Ależ jak to, co? Naprawdę nie śmieszył cię widok tego nadętego arystokraty? Kupił już trzy moje obrazy, lecz nadal nie mogę się powstrzymać i przed zakupem zapraszam go w miejsca publiczne. Ten człowiek nienawidzi mieszczaństwa i gardzi nim, jednak nic nie może poradzić, że ktoś z tego właśnie kręgu ma władzę, by przetrzymać go wśród ludzi bez żadnych konsekwencji. Pani Forrester naprawdę wielbi chełpić się kosztownościami – wytłumaczył cierpliwie Nathanielowi.
— On nie był tylko nadęty. Wyglądał jak brzydka bańka mydła, która zaraz ma pęknąć ze złości! – wtrąciła się nagle milcząca do tej pory dziewczynka, dogoniwszy ich uprzednio.
Szybko została skarcona przez starszego brata, lecz jej słowom zawtórowała kolejna salwa śmiechu malarza.
— Prawda! A to ci dopiero kąśliwy słowik! Tylko pamiętaj, Annabelle, żeby nigdy nie mówić tak komuś prosto w twarz – rzekł jej rozbawiony do łez mężczyzna, nachylając się nad złotowłosym dzieckiem. – A teraz chodźmy już. Niedługo rozpocznie się świętowanie.

5 komentarzy:

  1. Waa wreszcie pierwsza <3
    Jak dla mnie rozdział jest świetny. Rozbawiło mnie bardzo zachowanie Annabelle, tak bardzo najpierw skora do poznania malarza, a później taka zawstydzona, niepewna. Myślę, że dalszy ciąg festynu będzie bardzo interesujący i nie mogę się już doczekać :3 Ale widzę, że Nathaniel zaczął zastanawiać się nad słowami ojca. Kurczę, muszę cały tydzień czekać na kolejny rozdział ;-; Ale zawsze warto :3

    Pozdrawiam Ann

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj warto,warto:3
    Co tu dużo mówić,Racu.Jest świetnie!Festyn nabiera kolorków a między Mrówkolwem a Nathanielem wreszcie coś kwitnie!(tak mi się zdaje).Oby wena w tym tygodniu okazała się dla ciebie łaskawa!


    Herciak

    OdpowiedzUsuń
  3. No i jest pięknie <3 Świetny rozdział. Faktycnie, jest lepszy od poprzedniego. Tam parę małych błędów było, ale czytało się tak fajnie że zauważyłam je dopiero po ponownym zagłębieniu się w tekst. No no no... festyn wygląda bardzo przyjemnie, aż samemu by się chciało coś takiego zobaczyć. Co do ojca Nathaniela, jestem już prawie pewna że przeżył jakąś "przygodę" z artystą, albo był takowej obserwatorem. No i Nath się postawił - czyli jednak ma charakter, zaczynam go lubić :3 Jak to dobrze że małe tornado imieniem Annabelle uratowało sytuację <3 Dziewczynka jest świetna normalnie. Idealna w każdym calu. Jej komentarz do tego bogacza mnie rozbroił. Mrówkolwa jak zawsze uwielbiam. Tak jak czytelniczka na samej górze wspomniała - Nathaniel coś przez te przestrogi ojca zaczął widzieć, ale jakoś chyba nie zawraca sobie nimi głowy w obecności Mrówkolwa... i dobrze! No, to chyba tyle mogę poprzynudzać na na ten rozdział. Czekam niecierpliwie na festyn *.* Życzę duużo pomysłów jak go przedstawić. Au revoir!!
    ~Shiemi

    OdpowiedzUsuń
  4. *szpera pośród kartek* ależ ja mam tu zaległości. I nie wyrabiam się z terminami bo ktoś ciągle zajmuje mój piedestał pierwszego komentarza... ale do rzeczy. Pozwolisz moja szanowna artystko iż skomentuję tu także i poprzedni rozdział. Nie wypadł moim zdaniem aż tak źle. Nie było już błędów, ciąg historii zachowany. Przyjemna lektura na wieczór. I nie masz się co dołować bo każdy ma gorsze dni. Nawet Ci najlepsi. Najważniejsze żeby zebrać się po tym i nie obniżyć poziomu. Co w gruncie rzeczy nawet całkiem Ci wychodzi :) po mimo braku weny kolejne części historii nie rzucają się w oczy. Stanowią płynną całość. Jak owoce i płynna mleczna czekolada *zebrało mu się na porównania* zastanawia mnie historia o siostrach i wypowiedź Ann... Mrówkolew ma 26 lat... tak samo jak małej księżniczce mi też coś tu nie pasuje... tylko nie wiem jeszcze co. Ale znając Ciebie będziesz nam przemycać w rozdziałach to nowe szczegóły z życia głównego podejrzanego/ bohatera ale nic nie powiesz w prost. No i ten ostry protest ojca. Gdyby nie matka i Ann to Nath pewnie by pokłócił się tak z ojcem, iż ten zakazałby mu spotkań z malarzem. A wtedy to byłby foch ze strony chłopaka. No przynajmniej ja tak bym zrobił. Ciekawie przedstawiłaś tego arystokratę. Bardzo zadowolił mnie fakt że zachowałaś spór pomiędzy szlachtą a mieszczaństwem. Nie przesadzone i rozwinięte. Nie zdziwiłbym się gdyby Nathaniel zgubił Ann w tłumie... ale to już na przyszłość zostawię

    Ślę najszczersze pozdrowienia i życzenia weny.

    Twój uniżony sługa,
    Malum

    OdpowiedzUsuń
  5. W takim razie ja będę tą złą i wypomnę ci te feralne błędy, które zaplątały ci się w tekście *w podzięce za krytykę rysunku ;)*
    Otóż po pierwsze, nie jestem przekonana czy wyrażenie "szafirowe oczęta zetknęły się wzrokiem z zaskoczonym turkusem" jest poprawne. Wiem, co miałaś na myśli, ale "zaskoczony turkus" tu wyraźnie zgrzyta. Kolejny błąd to "biorąc za rękę nadal podekscytowaną dziewczynkę z burzą złotych loczków na twarzy głowie." Nie wiem, co to jest "twarzy-głowa", ale brzmi interesująco ;) Była jeszcze jedna rzecz, którą poddałam w wątpliwość, mianowicie "gdzie wkrótce kapłani mieli zacząć czcić koniec żniw i udane na tych ziemiach zbiory." Myślę (nie twierdzę!), że czasownik "czcić" odnosi się do czegoś stałego, jak wyznawanie jakiegoś bóstwa itd. Jeśli się mylę, popraw mnie łaskawie, a będę ci dozgonnie wdzięczna. Na mniejsze pomyłki przymknęłam oko, bo są tak drobne, że niewarte uwagi. Jeśli zaś chodzi o niewątpliwe plusy tegoż rozdziału, to z przyjemnością stwierdzam, że kapitalnie idzie ci opisywanie relacji rodzinnych i kreowanie poszczególnych charakterów bliskich Nathaniela. Czasami mnie tylko irytowała mała Annabelle jako mały, wkurzający grzdyl, ale to jedynie dowodzi, że po mistrzowsku wykonałaś swoje zadanie (mam braci, to wiem ._.)
    Poza tym świetnie ci wyszedł ten arystokratyczny burak i ta mała gierka Mrówkolwa! Boziu, masz fangirla ;w;
    Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń