Uwaga

piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział V

— Kwiatki! Najróżniejsze polne kwiatki! Bukiety dla pięknych panien i dam! Tak tanio, że niemalże za darmo!
Mała dziewczynka, na oko jedenastoletnia, stała na środku placu z koszem kwiatów w dłoni. Jej splecione w urocze warkoczyki brązowe włosy i zielone oczy przyciągałyby zapewne uwagę, gdyby nie brudne, cerowane miejscami ubranie i bose stopy. Mimo to dzielnie dzierżyła ona swoje bukieciki dzikich kwiatów, starając się ściągnąć uwagę potencjalnych klientów.
Nagle podszedł doń szatyn w winnej koszuli. Dziewczynka tylko chwilę patrzyła na niego oniemiała, po chwili zaś odzyskała rezon i pokazała swój najładniejszy bukiet.
— Proszę bardzo, tylko dwa denary. Dla pięknej pani, która na pewno doceni podarek. Kupi pan? – spytała z zachęcającym uśmiechem, trzymając wciąż świeże kwiaty.
Mężczyzna przyglądał się jej z zaciekawieniem w ziemistych oczach, po czym sięgnął do sakiewki, by wyciągnąć dwie monety. Nim jednak podał je dziewczynce, u boku szatyna nagle stanął niższy odeń blondyn o wyjątkowych turkusowych oczach. Na jego widok mała kwiaciarka rozpromieniła się.
— Witaj, Nathanielu!
Chłopak niespodziewanie też się uśmiechnął, widać mile zaskoczony.
— Helen, dobrze cię widzieć. Jak się miewasz? Co u mamy? – spytał, kucając przed nią.
— Ostatnio była chora i troszkę gorzej nam się wiodło, ale już jest w porządku – rzekła dziewczynka, prostując się z uśmiechem. – Za to ciebie dawno nie widziałam. Coś się stało panu Ducksowi?
— Nie, jest cały i zdrów. Po prostu nie miał dla mnie zbyt wiele do zrobienia. Poza tym przez ostatnie dni pracowałem jako model. U samego, obecnego tu zresztą, Mrówkolwa – zniżył głos do wymownego szeptu, nachylając się ku Helen, która nagle spąsowiała i rzuciła stojącemu obok, nieco zdezorientowanemu szatynowi zszokowane spojrzenie.
— Chcesz mi powiedzieć, że  t e n  Mrówkolew malował  c i e b i e? – odmruknęła, uprzednio grzecznie dygnąwszy uśmiechającemu się teraz z pobłażaniem mężczyźnie.
Nathaniel tymczasem odsunął się, marszcząc teatralnie brwi.
— Czyżby coś nie pasowało młodej damie w moim wyglądzie? – spytał, lecz został zignorowany, gdyż patrząca cały czas na malarza dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało, kiedy ten odpowiedział jej na przywitanie skłonieniem głowy.
— Miło mi cię poznać, Helen. Mówi mi, proszę, Mrówkolew. A teraz, czy mógłbym wreszcie dostać kupiony bukiet? – zapytał, podając jej monety. Dziewczynka pokiwała niepewnie głową, wyciągając przed siebie kwiaty, które szatyn zabrał z uśmiechem.
— Nathanielu, idziesz? – rzucił jeszcze do chłopaka. Ten zaś pokiwał głową i szybko pożegnał się z wciąż zawstydzoną dziewczynką, trzymającą koszyk polnych kwiatów w dłoni.
Blondyn ucieszył się na widok Helen. Nie widział jej od jakiegoś czasu, lecz teraz wyglądała na zdrową i radosną. To jakoś poprawiło mu i tak dobry humor.
Właściwie nie wiedział, po co Mrówkolew go dziś zaprosił. Obraz już został skończony, a do wykonania kopii model już nie był potrzebny. Mimo to malarz poprosił go, aby chłopak tego dnia towarzyszył mu, na co ten przystał.
Już od jakiegoś czasu chodzili po jednym z placów targowych właściwie bez celu. To tu, to tam przystawali, patrząc na rozkładane bądź rozłożone już stragany, lecz żaden z nich niczego nie kupował. Nathaniel zauważał w niektórych miejscach pierwsze ozdoby, które miały przygotować miasto na święto oraz letni festyn na cześć bogów żniw: Tana – pana roślin i zbóż, i Kaen – boginię odpowiedzialną za żyzną ziemię.
Lubił Święto Zbiorów. Wszyscy robili się mili dla siebie, mało kto wszczynał bójki, a przystrojone pięknie miasto wyglądało zawsze pięknie. Najciekawszy był konkurs na przedstawienie bogów w formie rzeźby, obrazu lub przebrania się zań oraz różnorodne drobniejsze występy pomniejszych artystów. Co prawda w ciągu roku odbywały się także inne święta, lecz chłopak zawsze faworyzował to po żniwach. Odkąd był mały, Tan i Kaen w swoiście magiczny sposób wybijali się ponad pozostałych bogów w oczach Nathaniela, choć większość ludzi przepadała za piękną panią miłości Wyn o Miodowych Oczach, bogiem wszelakiego piękna Duką albo za silnym Krozem Łowcą.
— Nathanielu, spójrz tylko, jak ci wszyscy ludzie pracują. Kupcy, sprzedawcy, rybacy, rolnicy ze swoimi plonami... Kiedyś sam chciałem mieć normalną pracę. Pragnąłem zajmować się zwykłymi rzeczami, mieć dom, rodzinę. Ale coś mi nie wyszło, ha. I od kilku lat tylko maluję – rzekł w pewnym momencie Mrówkolew, którego blondyn starał się za wszelką cenę nie zgubić w tłumie.
— Przecież malarstwo jest pracą jak każda inna – stwierdził w odpowiedzi. – Robisz to, co umiesz najlepiej i żyjesz z tego. A chyba lubisz tworzyć obrazy, prawda?
Szatyn jednak tylko uśmiechnął się, skręcając w jakąś boczną uliczkę. Nathaniel szybko zań podążył, po drodze przez przypadek potrącając i o mało nie wywracając jakiegoś człowieka z czymś szklanym w dłoniach.
— Mrówkolwie, gdzie ty... – spytał chłopak. Zamilkł jednak, widząc szatyna stojącego pod jakąś starą, na wpół zniszczoną kamienicą, w której niegdyś spokojnie mogły mieszkać dwie lub trzy rodziny.
O dziwo ruina spokojnie stała między dwoma najzwyklejszymi budynkami, jak gdyby ktoś nadal ją zamieszkiwał. Zdawać by się mogło, że ludzie zwyczajnie nie chcą zburzyć zniszczonego czasem domu, zbyt zeń związani albo zupełnie ignorujący go.
Malarz stał pod jedną ze ścian kamienicy, patrząc ze spokojem na butwiejące drewno i rozpadające się mury. Trzymane w jego dłoni kwiaty spoczęły na jednym z parapetów, żywo kontrastując ze swym obecnie martwym tłem. Blondyn nie wiedział, co w tej chwili winien był zrobić, więc po prostu stał kilka metrów od kompana, wyczekując jakiejkolwiek reakcji.
W końcu doczekał się jej.
— Słyszałeś może o historii sióstr Hatheldorte, Nathanielu? – zapytał mężczyzna, odwracając się doń. Blondyn pokręcił głową przecząco, na co Mrówkolew zaczął opowiadać. – Było sobie kiedyś małżeństwo, które przyjechało tu z sąsiedniego kraju. Mieli dwoje dzieci, córki. Camillę i Lilith. Dziewczynki urodziły się z ciąży bliźniaczej i wyglądały tak samo. Niemalże krucze włosy, szmaragdowe oczy, oliwkowa cera. Przypominały dwie młode nimfy z leśnego gaju, które hasają wśród drzew z tą typową magiczną gracją w ruchach. Naprawdę ją miały. Pamiętam, że gdy ujrzałem je po raz pierwszy jeszcze jako dzieciak, zapragnąłem ich dotknąć, by przekonać się, czy naprawdę istnieją. Obie zawsze trzymały się razem, nawiązując tylko niewielki kontakt z innymi. Kochały się bardzo i to im wystarczało. Całe miasto podziwiało ich urodę i maniery godne królewskich córek. Niestety, gdy osiągnęły one niemalże wiek dorosły, oboje rodziców zmarło w gorączce. Dziewczynki zostały same. To było w momencie, gdy ja dopiero zaczynałem sprzedawać pierwsze obrazy.
Kiedyś zobaczyłem, jak Camilla i Lilith idą razem przez miasto. Mimo ich brudnych włosów i potarganego ubrania nadal widziałem weń tę magiczną nutę tajemniczości. Zaproponowałem im, że je namaluję. Stworzyłem pięć ich wspólnych portretów i parę obrazów, z których wszystkie sprzedałem za wówczas rekordowe ceny. Rzecz jasna, podzieliłem się pieniędzmi z nimi, dzięki czemu dziewczęta znów stanęły na nogi, podjąwszy się drobnych prac.
Pewnego dnia jednak w mieście zjawił się pewien bogacz, który na widok sióstr Hatheldorte zapragnął ich obu. One także obdarzyły go uczuciem. Lecz żonę można mieć tylko jedną, więc mężczyzna wybrał w końcu Camillę, odważniejszą i bardziej otwartą z nich. Niedługo potem wyjechał, zabierając ze sobą młodą małżonkę, zaś Lilith została sama. Rzadko kto ją wówczas widział na ulicy, a jeśli już zdecydowała się wyjść, wdziewała czarną szatę skrywającą jej twarz i ciało. Ludzie zaczęli mówić między sobą, że oszalała po utracie siostry bliźniaczki. W końcu ktoś znalazł ją w mieszkaniu, gdzie się powiesiła. W środku znajdowały się także listy od Camilli, w których ta mówiła, że tęskni, obiecywała, że odwiedzi ją jak najprędzej. Opisywała swoje szczęśliwe życie z owym bogaczem oraz mające się narodzić dziecko. Ostatniego jednak nie wysłała siostra, a jej mąż. Poinformował weń o śmierci Camilli, która zmarła po urodzeniu córeczki, Alice. Spójrz teraz, Nathanielu. To tutaj swoje nieszczęśliwe życie spędziła Lilith, na której twarzy uśmiech pojawiał tylko przy siostrze bliźniaczce.
Mrówkolew skończył swoją opowieść, gładząc palcami stare drewno. Mimo smutku, jaki towarzyszył tej historii, na jego twarzy widniał jedynie uśmiech. Chłopiec nie rozumiał tej reakcji.
— Mało kto dzisiaj pamięta o siostrach Hatheldorte. Pozostał jedynie ich stary dom, który, choć nikt go nie burzy, wyniszcza czas.
— Bardzo smutne. Nie wiedziałem, że zdarzyło się tu coś podobnego, ale... Mrówkolwie, wyglądasz, jakbyś się cieszył – powiedział chłopak, odważając się wreszcie podejść bliżej. Ziemiste oczy skrzyżowały się z turkusowymi i posłały im zdziwione a jednocześnie pobłażliwe spojrzenie.
— Dlaczego miałbym rozpaczać? Istotnie, ich los nie należał do najradośniejszych. Jednak teraz znowu są razem, prawda? Gdzieś, gdzie tutejszy czas i materia nie liczą się w ogóle, gdzie nic nie może ich już rozdzielić. To piękne – odpowiedział mu, uśmiechając się życzliwie.
Rzeczywiście, w jego słowach Nathaniel znalazł swego rodzaju sens, lecz był on nadal niezwykle zawiły i dziwny.
Nagle mężczyzna ożywił się. Jakaś iskierka zatańczyła w brunatnej tęczówce, by przeszyć jej powierzchnię jasnym promieniem.
— Nie chciałbyś może wybrać się na tegoroczny festyn zbiorów ze mną? Wiem, że odbędzie się dopiero za kilka dni, ale rzadko mam okazję chodzić nań z kimkolwiek – spytał z nadzieją w głosie. Chłopak nie spodziewał się czegoś podobnego, przez co nie odpowiedział od razu.
Ludzie przychodzili na plac wieczorem i bawili się do samego rana. Ponadto w Leverium panował zwyczaj specyficzny zwyczaj. Podczas festynu chodziło się z tym, z kim się przyszło przywiązanym nadgarstkami. Zawsze święto to spędzał z rodziną, co było dość powszechną formą, lecz nie brakowało również par przyjaciół, którzy w ten sposób okazywali sobie sympatię i zaufanie.
Chyba nie będą źli za to, że pójdę w tym roku z Mrówkolwem... Może nawet poznam z nim rodziców? Annabelle z pewnością by się to spodobało.
Po chwili namysłu chłopak zgodził się, na co szatyn naprawdę się ucieszył. Ta radość udzieliła się również Nathanielowi nieprzeczuwającemu, że plan pójścia razem pokrzyżuje im coś drobnego, acz nadspodziewanie zwracającego uwagę tylko na siebie.

6 komentarzy:

  1. Zacznę od dwóch maleńkich błędów, które wyłapałam, bo później pewnie o tym zapomnę. "Ponad to w Leverium panował zwyczaj specyficzny zwyczaj." "Wszyscy robili się mili dla siebie, mało kto wszczynał bójki, a przystrojone pięknie miasto wyglądało zawsze pięknie." Błędów chyba się domyślasz, więc nie będę przedłużać.
    Zacznę od postaci - ciekawie, oj, ciekawie. Może rozdział krótki, jednak do opowiadania całkiem dużo wnosi. Najpierw poznajemy Helen (bo chyba Nathaniel wcześniej z nią nie rozmawiał, prawda?), a później ta historia o Camilli i Lilith (swoją drogą, ładne imiona). Gdy patrzę z perspektywy czasu zdaje mi się, że na początku faktycznie może było zbyt wielu bohaterów płci męskiej. Później pojawiła się Annabelle, a teraz jeszcze wyżej wymienione panie. Znakomicie, znakomicie. Tak na marginesie zadam ci tu pytanie: czy mogłabyś wtłoczyć jakoś do swojego dzieła wątek yuri? (Tak, wiem, że sam opis sióstr i ich historii mógłby być poniekąd uznany za związek żeńsko-żeński, jednakże mnie to nie satysfakcjonuje, o.)
    Kontynuując, przyszła kolej na akcję. Tutaj nie mamy jej zbyt wiele, lecz rewanżują to pięknie przedstawione opisy. Ciężko jest mi wymyślić coś jeszcze, bowiem właściwie - prócz błędów - nie ma się do czego przyczepić. Życzę dużo weny, czasu i dostępu do Worda.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Grell

    PS Pierwsza!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział cudny,miódny itd...Było tylko jedno małe niedociągnięcie,ale już się nie czepiam.Akcja zaczyna się rozkręcać,jak wyczuwam:)
    Życzę weny i zdrowia widząc tą pogodę za oknem;)

    P.S.Przez to że utraciłam na chwilę internet,Grell zdążyła zająć mój piedestał i zgarnąć błąd który chciałam bezczelnie wytknąć:P

    Herciak

    OdpowiedzUsuń
  3. Z każdym rozdziałem coraz bardziej rozbudowujesz Leverium, staje się ono bardziej żywe i plastyczne. Nie wiem, ile myślałaś nad panteonem bóstw tej krainy, ale wyszło. Ich imiona zdają się odzwierciedlać dziedziny, którymi się opiekują, a muszę przyznać, że byłaś kreatywna. Bóg piękna Duka zamiast zwyczajowej bogini oraz wprowadzenie dwóch bóstw urodzaju zamiast jednego (również tradycyjnie kojarzonego z kobietą)- to wszystko wymagało ogarnięcia się z mitologiami, żeby nie przepisywać tego, co już było. Szczególnie spodobała mi się Wyn o Miodowych Oczach, mam nadzieję, że wiesz, dlaczego :)
    Wybacz, że o tym paplam, ale to naprawdę ma dla mnie znaczenie. Bo bardzo łatwo jest zepsuć wierzenia i religię, przekombinować i zrobić jakieś dzikie flash miksy.
    Koncepcja festynu, kocham. Nie wspominałam ci jeszcze chyba o mojej miłości do tego rodzaju zabaw. Gdybym miała taką możliwość, to nie przegapiłabym ani jednej. Muzyka, lampiony, noc. Dużo oczekuję od tego festynu i jestem ciekawa, jak to poprowadzisz. Wstążki na rękach... bogowie... uroczy pomysł. Niechże im nic nie przeszkadza! ;^; *gdzieś w tak zwanym między czasie myśl o tym, że jako forever alone poszłabym na taki festyn ze związanymi łapami i napad śmiechu*
    Mogłabym narzekać na długość rozdziału, ale wiem, że wena potraktowała cię w tym tygodniu wyjątkowo niesprawiedliwie i po prostu się nie dało. A w dodatku w tak krótkim czasie udało ci się wprowadzić nową postać, małą kwiaciarkę- Helen, wpleść w fabułę opowieść o bliźniaczkach i opisać bóstwa, co nawet przy całym tygodniu na pisanie jest dużym wyzwaniem.
    Życzę ci weny, Racuszku :)
    ~Brukiew, która właśnie objada się ciastkami wiśniowymi i cieszy się z pierwszego wiosennego deszczu.

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż - rozdział świetny, przeczytałam go nawet ze dwa razy. Spodobał mi się bardzo opis Helen, dziewczynka się wydaje bardzo sympatyczna i myślę, że nie bez powodu ją umieściłaś w historii. Jeżeli chodzi o festyn ... związane nadgarstki ... hmm ... myślę, że ojciec Nataniela nie będzie zbyt zadowolony z tego pomysłu. Strasznie jestem ciekawa co się będzie dziać na tym festynie. No cóż, będę musiała poczekać do piątku ;-;
    Oby tak dalej i aby twoja wena nie urządzała sobie więcej wakacji
    Ann

    OdpowiedzUsuń
  5. No łanie ładnie :) W tym rozdziale podoba mi się to jak mocno rozbudowałaś miasto. Zarówno przedstawienie bogów, historia tych sióstr, jak i festyn powodują, że Leverium jest coraz bardziej przyjazne. Ogólnie rzecz biorąc, to najlepszą częścią rozdziału była właśnie historia sióstr. Fajnie wprowadziłaś nią taki melancholijny nastrój, z którego dobrym wybawieniem była informacja o związywaniu nadgarstków na festynie (już nie mogę się doczekać ;p). Kolejna sprawa to opis bogów. Genialny. Przypisałaś im role w bardzo ciekawy sposób, jednak zachowując niektóre samoistnie narzucone normy, takie jak uznawanie kobity za boginię urodzaju. W tym rozdziale Mrówolew wydał mi się jakiś, hmm... inny. Nie wiem dlaczego , ale odnoszę takie wrażenie, że otwiera się przed Blondaskiem i zachowuje się wtedy tak jakby bardziej przejmował się tym co go otacza. Ogólnie to chyba jest moją ulubioną postacią ;) Jestem ciekawa co pokaże na konkursie na przedstawienie bogów, a raczej mam nadzieję, że weźmie w nim udział. Kto wie.. może nawet Blondasek zostanie ukryty pod wizerunkiem jakiegoś Bóstwa ;)No, pożyjemy, zobaczymy. Już nie mogę się tego doczekać, jeszcze ta wizja związanych nadgarstków - ehh. Byle do piątku. Jak doczytałam się z wcześniejszych komentarzy - wystąpiły jakieś błędziki, ale czytało mi się tak przyjemnie, że ich nie zauważyłam.
    Życzę dużo dużo dużo fajnych pomysłów na przedstawienie czytelnikom Święta Zbiorów i dużo dużo dużo weny, żeby przelać je na "kartkę".
    Pozdrawiam, Shiemi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie jak zawsze.To w jaki nastrojowy sposób opisujesz miejsca czy pogodę;bardzo łatwo jest mi wyobrazić sobie ich wygląd.
    Mam pewne przypuszczenia dotyczące obrazu.Może Mrówkolew będzie chciał pokazać go na festynie?Poczekamy,zobaczymy.
    Trzymam kciuki za mnóstwo kapryśnej weny.

    OdpowiedzUsuń