Uwaga

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział IV

Tego dnia w domu Angerboldów zapanował niepokój. Właściwie niemal wszystko było w porządku. To jedno „niemal” niszczyło jednak humor wszystkim członkom rodziny.
Albowiem już od samego ranka, kiedy to z domu wybiegł spóźniony mocno Nathaniel, zapadła cisza absolutna. Nic nie zakłócało spokoju okolicy, która mimo codziennego gwaru i hałasu, nie odbierała jej jako nagrody.
Mały skowronek o złotych loczkach i szafirowym spojrzeniu siedział na swoim łóżku, z zaciśniętymi ustami patrząc w dal – to jest, ścianę. Nikt ani nic nie mogło przykuć jej uwagi, tak wielki był zawód małej Annabelle, która uważała, że dotychczas miły, kochany braciszek zdradził ją i okłamał - parszywie jak szczur (to określenie dziewczynka usłyszała kiedyś na ulicy, ale jej mama powiedziała, że jest brzydkie i tylko chłopcy tak mówią; mimo wszystko wydało jej się idealnie pasujące, choć nie wiedziała dokładnie, co oznacza).
Wszyscy domownicy starali się ją przekonać, że Nathaniel nie zrobił tego specjalnie. Po prostu wzięcie ze sobą małej siostrzyczki, kiedy jest się już spóźnionym, należy do tych rzeczy, których się nie powinno robić. Ale złotowłosa kruszyna nie słuchała nikogo, od czasu do czasu upuszczając łezkę lub dwie, coby ktokolwiek się nadeń zlitował i jej współczuł.
Nawet sam winny apatycznego stanu obrażonej na cały świat siostrzyczki nie zdołał po powrocie wybłagać przebaczenia. Dziewczynka jedynie przeniosła się do kuchni, gdzie zjadła parę łyżek zupy, podpierając się niechlujnie rączką.
— Annabelle, proszę. Jesteś już duża i chyba rozumiesz, że nie mogłem pozwolić czekać komuś takiemu, jak Mrówkolew, prawda? Nie bądź zła, no już. Uśmiechnij się – spróbował jeszcze raz Nathaniel, starając się turkusowymi oczyma odnaleźć błękitne spojrzenie. Na nic. Cisza jaka była, taka pozostała.
Chłopak westchnął zrezygnowany. Spojrzał na resztę członków rodziny, którzy – poza pracującym jeszcze ojcem – zebrali się przy stole w pełnym gronie. Mała siostrzyczka wciąż jakby nie odbierała żadnych sygnałów od otaczającego ją świata. Pauline zdawała się być cichsza niż zazwyczaj. Nawet Michael nie próbował psocić, jak to miał w zwyczaju! Jedynie matka czworga dzieci starała się zachować pozory zwykłej atmosfery przy obiedzie.
— Dobrze, dzieci. Idźcie już się pobawić, ja posprzątam – rzekła w końcu, mając widoczny problem z niecodziennym milczeniem swych pociech.
Wszyscy wstali od stołu, kierując się w stronę drzwi. Jedynie najstarszy syn został, by zaoferować matce pomoc.
— Idź do nich, Nathanielu. Jeszcze coś zrobią, zepsują, a poza tym ty pewnie jesteś zmęczony.
— Mamo. Teraz pracuję jako model, więc cały dzień siedzę w jednym miejscu. A dzieci... Sama widziałaś. Aż żałuję, że jej nie wziąłem ze sobą rano. Mrówkolew i tak nie był zły – odpowiedział jej, zbierając wszystkie naczynia i kładąc na blacie. Caroline tymczasem odkręciła kurek w zlewie, z którego posiadania rodzina Angerboldów mogła być dumna, bowiem wciąż niewiele domów w mieście miało doprowadzoną w ten sposób wodę.
— Nie miałeś czasu, wiesz o tym. A ona niedługo przestanie wydziwiać. Zobaczysz, przejdzie jej, gdy ojciec wróci – powiedziała kobieta i wzięła w ręce pierwszy talerz. – A tak w ogóle, synku, to nawet nie spytałam, jak ci minął dzień?
Blondyn uśmiechnął się z rozbawieniem na wspomnienie warzywnej bitwy i późniejszej gonitwy. A także momentu pochwycenia.
— Naprawdę miło. Nadal pozuję do jednego obrazu, ale Mrówkolew chyba już go kończy. Wiesz, mamo. Myślałem, że będzie to człowiek spokojny, poważny. Owszem, jest miły, ale dopiero dziś dowiedziałem się, że miewa także dziecinne zachowania – powiedział, stwierdzając, że może się tym faktem podzielić.
— Dziecinne zachowania?
— Rzucił we mnie marchewką.
— Co proszę? – spytała zaniepokojona.
— Rzucił we mnie marchewką. Pokrojoną – wyjaśnił spokojnie chłopak.
— Na bogów. I co zrobiłeś, synku?
— Odpowiedziałem.
— ...To znaczy?
— Porem – skończył krótko, pomijając późniejsze zdarzenia.
Matka zamilkła i z niedowierzaniem spojrzała na syna. Ten zaś nie wytrzymał długo jej wzroku i zaczął się śmiać.
— Nathanielu.
— Spokojnie, mamo, to były tylko żarty.
— Żartowałeś, rzucając w tak znakomitego człowieka warzywem?
— On zaczął.
Caroline pokręciła głową, po czym wróciła do mycia naczyń. Chłopak jednak nadal śmiał się pod nosem, przez co chwilę później został spryskany wodą po twarzy.
Dopiero tej nocy miał zdać sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy przemilczał cokolwiek przed matką. Do tej pory dzielił się z nią wszystkim, lecz to jedno wspomnienie trzymających go rąk malarza chciał zostawić tylko dla siebie.

Popołudnie nadeszło szybko, choć milcząca Annabelle nadal dziwnie poruszała wszystkich domowników. Niezwyczajną ciszę przerwał trzask drzwi, oznajmiający powrót Franka Angerbolda. Zapewne nikt nie zwróciłby nań większej uwagi, gdyby nie to, że najmłodsza córeczka niespodziewanie pobiegła do ojca.
— Och, Annabelle! Przewrócisz mnie – dało się słyszeć, zaś po chwili mężczyzna z blizną wkroczył z wtulonym weń dzieckiem na rękach. Widać było, że dziewczynka zaczęła ojcu szeptać coś na ucho, na co ten potakiwał, co jakiś czas mrucząc ze zrozumieniem. Wreszcie szatyn postawił ją na podłodze i uklęknął przedeń.
— Rozumiem, córeczko. Jesteś zła i zawiedziona, bo Nathaniel zapomniał o tobie rano, tak? No cóż. Ale powiedz mi, moja maleńka, podziwiasz Mrówkolwa, prawda? – Annabelle pokiwała główką, patrząc mu prosto w oczy. – A jeżeli się kogoś podziwia, to znaczy, że ten ktoś jest znany z czegoś, co robi, hm? – Kolejne kiwnięcie odpowiedziało ojcu. – Z tego wynika, że Mrówkolew jest często zajęty malowaniem, nie sądzisz? Poza tym ma teraz na głowie jeszcze naszego Nathaniela, który raczej nie zachował się poprawnie, spóźniając na spotkanie z osobą tak zapracowaną. Może wybaczysz mu to zabieganie? Zobaczysz, ucieszy się bardzo. Ja zresztą też.
Błękitne oczka dziewczątka jeszcze chwilę patrzyły w turkusowy odcień tęczówek ojca, gdy powoli docierały doń jego argumenty. Wreszcie Annabelle westchnęła ciężko i odgarnęła z okrągłej buzi rozwichrzone włoski.
— No dobrze, tatusiu. Ale niech on mnie już tak nie kłamie. Bo ja myślałam, że poznam Mrówkolwa i w ogóle... – Ostatnie słowa zostały wymruczane, lecz zdawało się, że najmłodsza córka ostatecznie przestała się dąsać na cały świat. Fakt ten potwierdzał jej uśmiech, gdy – już po oficjalnie przyjętych przeprosinach – dziewczynka pobiegła w podskokach do Michaela, zaczynając wreszcie jakąś zabawę.

Wieczorem, kiedy niemal wszyscy udali się na spoczynek, Nathaniel siedział w swoim pokoju, wyglądając przez okno. Żadna chmura nie zaćmiewała piękna jasno błyszczących gwiazd, które jednak gromił blaskiem księżyc, odsłaniający swe srebrne lico jedynie w połowie. Lecz ciszę i spokój, w czasie których chłopak dumał nad całym dniem, niezwykle często wracając myślami do jednego momentu, przerwało ciche pukanie w drzwi. Blondyn odwrócił się zaskoczony, by ujrzeć stojącego w nich Franka Angerbolda.
— Tato? Coś się stało? – spytał go szeptem, ale mężczyzna nakazał mu milczenie, kładąc palec na ustach.
Brunet, zamknąwszy cicho drzwi, podszedł do syna i usiadł obok niego na łóżku. Następnie przetarł twarz dłonią, najwyraźniej by pozbierać myśli.
— Nathanielu... Cóż. Przyszedłem, żeby porozmawiać i się upewnić. Twoja matka stara się przekonać mnie, że jesteś na tyle dorosły, aby sobie poradzić, ale... – Mężczyzna westchnął ciężko, podnosząc głowę. – Nie będę ukrywał, że nie jestem zupełnie przekonany. Musisz zrozumieć, chłopcze, że ludzie tacy, jak Mrówkolew, u którego tymczasowo pracujesz, cierpią nieraz na pewną chorobę. Nie ciała, co raczej... duszy. Co prawda, większość z nich to ukrywa, a i znajdzie się grupa „zdrowych” malarzy… Lecz obiecaj mi, synu, że jeżeli zauważysz, jak ten człowiek stara się jakkolwiek zbliżyć do ciebie w niewłaściwy sposób, nigdy więcej nie wrócisz do jego pracowni. Obiecaj mi to, dobrze?
Przenikliwy wzrok odziedziczonych po ojcu turkusowych oczu przewiercił nagle Nathaniela nie spodziewającego się podobnej rozmowy w środku nocy. Moc tego spojrzenia w dziwny, nieco przerażający sposób poruszyła go, przez co niemalże odruchowo przytaknął, przełykając ślinę.
Tymczasem Frank Angerbold uśmiechnął się blado na widok tego posłusznego gestu. Niepewnie położył chłopcu dłoń na włosach i przeczesał je z lekka, po czym szybko wyszedł tym samym cichym krokiem.
Blondyn jednak nie zrozumiał. A przynajmniej nie w zupełności. Co miały oznaczać słowa ojca o nękającej malarzy „chorobie duszy”? Czy coś może grozić Mrówkolwu albo i jemu samemu?

Kolejny dzień nadszedł dla Nathaniela zbyt szybko. Co prawda, tym razem nie zaspał i zjawił się „W Cykoriowym Dymie” na czas, lecz to właśnie dziś pierwszy obraz z jego wizerunkiem, malowany ręką najznamienitszego artysty w kraju miał zostać ukończony.
Tym razem Mrówkolew poprosił, by chłopak po prostu siedział na kanapie, nie pozując. Wytłumaczył to tym, że zostały mu jedynie drobne szczegóły, do których potrzebuje już tylko swojej wyobraźni i po prostu zarysu jego postaci. Blondyn nie oponował i spokojnie czekał, obserwując pochłoniętego jeszcze bardziej niż poprzednim razem malarza.
Wprawne ruchy nadgarstków i dłoni kreśliły coraz to kolejne linie i smugi na wciąż niewidzianym przezeń obrazie. Szatyn nie zdradził mu nawet nazwy dzieła, choć możliwe, że po prostu sam go jeszcze nie nazwał.
Tym razem Mrówkolew nie spojrzał na chłopca ani razu. Ziemiste oczy wpatrywały się jedynie w płótno lub paletę farb trzymanych w dłoni. I tak przez kilka godzin. Minął już czas obiadu, a malarz wciąż milczał. Niemalże święta cisza pochłaniała wszystko, co wokół było żywe. Zdawała się nawet zagarnąć niewidzialnymi ramionami Nathaniela, który – choć nie rozumiał owej atmosfery – pozwolił sobie oniemieć. Zaduma pochłonęła i jego, pchając prosto w świat milczącego spokoju.
Wreszcie mężczyzna znieruchomiał i krótką chwilę spoglądał na cały obraz. Następnie odsunął się dwa kroki, wciąż obserwując jedynie dzieło. To nieme oczekiwanie sprawiało, że niewidzialna dłoń delikatnie ścisnęła gardło blondyna, nie mogącego oderwać oczu od malarza.
Ten w końcu odetchnął i opuścił ręce w dół. Niesamowicie lekki uśmiech zaczął błądzić po kącikach jego wąskich warg, powoli rozkołysując się i przeradzając w prawdziwie szczere wygięcie ust.
— Nathanielu, już. Możesz podejść – odezwał się cicho, po czym przeniósł zadowolony wzrok na chłopca, który nie czekał długo i szybko zerwał się z sofy, by przyłączyć się do mężczyzny. – I jak ci się podoba „Anioł na dachu”?
Chłopak w pierwszej chwili oniemiał. Potem patrzył to na płótno, to na kanapę, gdzie przez ostatnie dwa dni pozował. Nie mógł lub po prostu nie potrafił dostrzec podobieństwa ani swojego, ani tego miejsca do widoku, jaki zdołał umieścić na obrazie Mrówkolew.
Może ogród, może jakaś niezwykła łąka o tysiącu różnobarwnych kwiatów otaczała siedzącą na drewnianej ławeczce postać. Samo to jednak niewiele czegokolwiek wspólnego miałoby z dachem, gdyby autor nie umieścił owego małego raju na wiszącej w niebie ogromnej chmurze, pływającej wśród swoich sióstr kąpiących się w błękitnym basenie sklepienia. Złociście opromieniające ten mały świat słońce nadawało całości zachwycającego wyrazu.
Postać mająca być tytułowym aniołem siedziała zwrócona lekko pod kątem, trzymając głowę skierowaną na bok. Złote włosy rozpierzchnięte pod wpływem wiatru okalały jasną twarz o niewyraźnych rysach. Jej biodra zasłaniała tylko śnieżnobiała tkanina, również targana tym wolnym powietrzem. Właściwie ciężko byłoby zwrócić nań uwagę w ferworze tysięcy otaczających ją barw, gdyby nie świetliście jasne skrzydła, swobodnie rozłożone do połowy. Anioł wydawał się błyszczeć, przebijać się przez cały obraz mieszczący – bądź co bądź – duży kawałek świata wyobraźni Mrówkolwa.
— To jest… piękne – rzekł cicho, nie potrafiąc oderwać spojrzenia turkusowych oczu od zamalowanego w całości płótna. Blondyn wprost nie mógł uwierzyć, że to niesamowite dzieło ma przedstawiać jego.
— Cieszę się, że ci się podoba. Postaram się zrobić kopię, którą sprzedam, żeby oryginał móc dać tobie – odparł szatyn, patrząc na Nathaniela.
— M-mnie? Oszalałeś? Coś takiego jest warte… Nie mam pojęcia, ale na pewno więcej, niż kiedykolwiek zobaczę!
Szatyn na chwilę przestał się uśmiechać. W pewnym momencie położył chłopcu palec na ustach, przechylając głowę w bok.
— Mówiłem ci już, że pieniądze nie mają żadnej wartości. Chciałbym, żebyś to zrozumiał, dlatego przyjmij mój podarek – rzekł stanowczo, by po chwili dodać - Proszę.
Blondyn nie potrafił nijak odpowiedzieć, choć miał już własne słowa na końcu języka. Wreszcie jednak, ku uciesze malarza, przytaknął, zgadzając się.
Lecz ktoś w jego sytuacji doskonale zdawał sobie sprawę, że pieniądze są ważne i mają ogromny wpływ na życie bez względu na to, kim się jest. Bez nich można jedynie przymierać głodem, czekając w nadziei na jak najszybszą śmierć.

7 komentarzy:

  1. Haha!Pierwsza!
    Rozdział cudny,ale gdy za każdym razem zaglądałam na stronę,mój entuzjazm wzrastał,lecz gdy okazywało się że notki jeszcze nie ma,gasł niczym płomień świecy zdmuchnięty przeciągiem:3

    Herciak

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podoba wizja Nathaniela i Mrówkolwa pochłoniętych przez "świętą ciszę". Nie do końca zachwyciła mnie "zawartość" obrazu, ale to głównie dlatego, że po prostu nie spodziewałam się takiej wizji i nie przywykłam do niej jeszcze. Ogólnie bardzo przyjemny w odbiorze rozdział, a tak btw to coś czuję, że niebawem sam Nathaniel nie będzie miał ochoty stosować się do ostrzeżenia ojca ;)

    Czekam na więcej! Twórz! Inspiruj!

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie. Foch. Nie poinformowałaś mnie, Racu, o nowym rozdziale. W każdym razie - mogę pocieszyć się miejscem na podium w komentarzach.
    Na początek powiem, że opowiadanie coraz bardziej wciąga. Niemal mnie pochłania. Uwielbiam te krótkie, kilkunastominutowe momenty, kiedy mogę na chwilę usiąść i spokojnie zagłębić się w nowym rozdziale.
    Ciężko mi teraz powiedzieć coś konkretnego na temat aktualizacji, bowiem wnosi ona do fabuły tyle, że obraz został skończony. Mi, w przeciwieństwie do Nicholasa Amadeusa, "zawartość" obrazu przypadła do gustu. Wiedziałam, że Mrówkolew nie będzie mógł namalować czegoś prostego i, no cóż, sztampowego jak człowiek na kanapie okryty prześcieradłem. Ciekawi mnie, co takiego teraz się zdarzy... Skoro dzieło zostało ukończone czy Nathaniel nadal będzie kontaktować się z malarzem? Ot, zagwozdka.
    Wiem, wiem, że właściwie nie napisałam niczego konkretnego. Nie podałam szczegółów, nie napisałam, że nie odnalazłam żadnych błędów et cetera. Ale moja wena została brutalnie pochłonięta przez naukę. Proszę zatem o wybaczenie, iż nie umieściłam tu jakichś dokładniejszych opisów. Niech cię Wena dopieszcza.

    Pozdrawiam,
    Grell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę, no po prostu nie mogę. Mam jakieś problemy ze wstawieniem tu komentarza, ale na szczęście - po kilkunastu próbach - jakoś się udało. Uff.

      Usuń
  4. Racz wybaczyć nędznemu demonowi (w opinii innych)za takie spóźnienie. Małe kłopoty osobiste spowodowały opóźnienie w czytaniu... Ale to nie o mnie powinien być ten komentarz tylko o rozdziale. Wyjątkowo dużo masz dialogów i mało opisów ale to jak wygląda obraz wystarcza na cały rozdział... wiesz co... chętnie dam komuś ten opis żeby mi go namalował... Porządnie opisane zakończenie prac związanych z malarzem, smutek po pozostawieniu przez brata. Ciekawie wyszła Ci obrażona Ann... bardzo naturalne i nie przesadzone zachowanie udało Ci się uchwycić. Ale to też pytanie... co teraz? Myślę że Nath będzie tęsknił za Mrówkolewem... może zostanie jego pomocnikiem? Może będzie po prostu przychodził pod pretekstem że przechodził w okolicy i wstąpił, nic więcej... ale na pewno w końcu będzie albo musiał złamać obietnicę ojca albo jako honorowy człowiek będzie się jej trzymał cierpiąc w samotności... jestem ciekawy czy w ogóle któraś z tych dwóch opcji się sprawdzi. Znając Ciebie jednak pewnie będzie inne zakończenie

    Salut i weny Racu

    OdpowiedzUsuń
  5. Wreszcie piszę i przyrzekam, to nie moja wina że dopiero teraz! To mój buntowniczy komputer!

    Zacznę od początku. Annabelle jest cudna! Klasyka gatunku małej księżniczki. Aż się uśmiech na mordkę pcha jak się o niej czyta. Fajna postać i bardzo ładne jej przedstawienie. No i te słowa ojca, hmm.. Czyżby miał jakieś doświadczenia z przeszłości, związane z psychopatycznymi malarzami-zboczeńcami? No Mrówkolew raczej do psychopatów nie należy, ale zobaczymy gdzie go ten jego artyzm powiedzie. Obraz Mrówkolwa w takiej chorej wersji mógłby być nawet ciekawy, ale tutaj zdaję się już na Ciebie. Co do wielokrotnie wcześniej wspominanego dzieła, spodziewałam się, że mniej więcej tak będzie wyglądało. Artystę przecież uwiodły niebieskie oczy Nathaniela, więc to, że namaluje go w "anielskiej" było przeze mnie wręcz oczekiwane. No i ta niewinność. Mrówkolew na pewno ją u blondaska zauważył, dlatego ta czystość na dziele. Fajnie postąpił proponując, że odda obraz. To w pewien sposób kolejny krok do bliższego poznania ze strony Mrówkolwa. Teraz tylko mam nadzieję, że nie zostawi blondaska skazanego na samotność xD Czytało mi się bardzo fajnie, taka miła przerwa we wkuwaniu łaciny.
    Życzę weny i oby tak dalej. Au revoir.
    Shiemi

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaskoczył mnie wygląd tego obrazu. Spodziewałam się, że narysuje go normalnie na sofie a tu taka niespodzianka. Oczywiście na plus. Co mnie jeszcze zaskoczyło? Na pewno ostrzeżenie ojca Nathaniela. Ciekawi mnie, skąd takie przypuszczenia.
    Cały rozdział świetny, nie znalazłam zbytnio żadnych błędów.
    Pisz tak dalej, a wena niech ci służy dobrze
    Ann

    OdpowiedzUsuń