Uwaga

sobota, 30 marca 2013

Rozdział III

— Nath! Nath! – zawołał czyjś głosik po raz kolejny tego... Tej... Jaka pora dnia w ogóle była?
Nathaniel spróbował otworzyć oczy, czując niesamowity ciężar powiek. Te uchyliły się dopiero po kilku próbach, odsłaniając przed chłopakiem ciemny pokój, do którego przez okno wpadały jasne, błyszczące złotem promienie. Przy swoim łóżku zaś dostrzegł burzę złocistych loków kręcących się tylko i wyłącznie wedle własnej woli. Pod nimi jaśniała mała, okrągła twarzyczka z parą pięknie roziskrzonych, szafirowych ocząt.
Annabelle…
— Nath! Wstawaj, szybko! Miałeś być u Mrówkolwa, miałeś mnie zabrać! Nath, no! – Po raz kolejny usłyszał pełen wyrzutów głos małej siostry. I dopiero gdy dotarł doń sens jej słów, otrząsnął się wreszcie z przyjemnego snu.
— O bogowie! – krzyknął, podrywając się z łóżka.
Zapomniał. Na wszystko, co istnieje, naprawdę zapomniał! I na dodatek  z a s p a ł ! To nie zdarzyło się jeszcze nigdy. A teraz... Wstyd. Po prostu wstyd.
Zszedł szybko z łóżka, ignorując poganiający go głosik blondwłosej dziewczynki. W kuchni przywitała go jedynie zdziwiona matka, którą zaskoczył fakt, iż jej syn nadal jest w domu.
— Nathanielu, wiesz, że Mrówkolew może na ciebie czekać już niemal godzinę? Jeżeli nadal czeka – rzekła, podając mu jedynie jabłko na szybkie śniadanie.
Blondyn błyskawicznie przebrał się w jasną koszulę. Przeczesał jasne włosy dłonią, nie starając się nawet ich uporządkować, po czym wybiegł z domu, kierując swe kroki ku znajomej karczmie. Nie zdążył przeprosić swojej małej siostry, która stała na progu ze łzami w oczach, patrząc na niknącą postać pędzącego pośród ludzi chłopaka.
Bo przecież braciszek jej powiedział, że pozna ją z Mrówkolwem...


Zatrzymawszy się dopiero pod drzwiami do karczmy państwa Ducksów, zziajany i spocony Nathaniel w ostatniej chwili przestał ignorować myśl, że wygląda jak siedem nieszczęść. A nawet jeśli było to wyolbrzymienie, do uzyskania owego tytułu chłopcu niewiele brakowało.  

Przetarł rękawem czoło, ułożył jako-tako włosy, po czym, wyprostowawszy plecy, wszedł do środka, starając się opanować drżący oddech.
Zapach cykorii uderzył go w nozdrza z tą samą co zwykle oszałamiającą siłą. Przyjemny półmrok powoli stawał się przejrzysty, gdy blondyn podchodził do kontuaru, wypatrując nieobecnego w tej chwili właściciela. Niestety otyłego mężczyzny nie było znać ani za ladą, ani w ogóle w karczmie. Zapewne siedział gdzieś na górze, na co wskazywały stukoty młotków i dźwięk innych robót.
— Jeśli szukasz pana Ducksa, Nathanielu, raczej go tu nie znajdziesz. – Z głębi pomieszczenia odezwał się nagle znajomy, głęboki głos. Chłopak odwrócił szybko głowę i niemalże natychmiast dostrzegł postać szatyna w zielonym odzieniu.
Jest...
— Na Bogów, tak bardzo przepraszam – zaczął, podchodząc niepewnie do odległego stolika, przy którym siedział artysta kończący jakieś danie. – Nigdy mi się nie zdarzyło zaspać, Mrówkolwie, możesz spytać samego pana Ducksa! Wybacz mi, proszę.
Malarz przechylił głowę w bok, patrząc nań z zaciekawieniem i rozbawieniem błąkającym się w kącikach jego wąskich ust. Po chwili wskazał miejsce naprzeciw siebie, nadal milcząc. On zaś tę ciszę wziął za zły znak i siadając, począł na nowo błagać o wybaczenie.
— Proszę, uwierz mi. Nie należę do ludzi leniwych, właściwie wolę pracować niż odpoczywać. Przepraszam cię, naprawdę. Mogę się jakoś odpłacić, wynagrodzić to czekanie? Proszę, wybacz mi. – Plątał się w swoich wypowiedziach, coraz bardziej panikując, aż wreszcie zamilkł, gdy brązowooki ni stąd, ni zowąd uśmiechnął się szeroko.
— Spokojnie, Nathanielu. Nic się nie stało – powiedział rozbawiony mocno mężczyzna. Chłopak zaś podniósł z niedowierzaniem brwi nad turkusowymi oczyma.
— N-naprawdę? P-przecież spóźniłem się ponad godzinę, skandal...
— Cóż, owszem. Musiałem trochę poczekać, ale przynajmniej miałem wreszcie czas na spokojne zjedzenie śniadania, co, uwierz mi, zdarzyło się po raz pierwszy od dłuższego czasu. A jeżeli chcesz mi się jakoś odpłacić... – zniżył głos, nachylając się w jego stronę i teatralnie mrużąc swe ziemiste oczy. Chłopaka owiał nagle świeży zapach trawy cytrynowej. – Dziś także zjesz ze mną obiad. Nie przyjmę sprzeciwu, jeśli ma być to moja rekompensata.


Nie minęło wiele czasu, a Nathaniel znów siedział na oparciu ciemnozielonej sofy, mając na sobie jedynie spodnie i biały materiał prześcieradła. Tym razem jednak nie musiał wykrzywiać szyi w bok, gdyż artysta powiedział, że tę część obrazu już namalował. Chłopak zyskał zatem pełną swobodę w oglądaniu widocznej ze swego miejsca części mieszkania oraz patrzeniu na skupiony wyraz twarz Mrówkolwa.

Właśnie ta twarz była głównym obiektem jego obserwacji przez długi czas pozowania. Regularne rysy, prosty nos, lekko ściągnięte brwi, ziemiste oczy o brunatnym połysku oraz przydługie, falowane brązowe włosy przywodziły na myśl zwykłego człowieka o zwyczajnie wybijającej się urodzie. Lecz mimo swej wyjątkowości, nadal pozostawał to zwykły człowiek, typowy mieszkaniec Leverium. Nic, ale to zupełnie nic w jego wyglądzie nie wskazywało na to, iż z pozoru przeciętny szatyn jest najwspanialszym artystą i jednym z najbogatszych ludzi w kraju.
W pewnym momencie Mrówkolew, dostrzegłszy jego spojrzenie, skrzyżował zeń wzrok, uśmiechając się pobłażliwie. Reakcją chłopca było właściwie natychmiastowe odwrócenie głowy o dziewięćdziesiąt stopni w lewo, prosto za okno. Gdyby Nathaniel patrzył chociaż kątem oka, zauważyłby, że szatyn lekko podśmiewuje się z tej reakcji i po chwili wraca do poprzedniego skupienia.
Trzy lecące obok siebie jerzyki piszczały dziko, fruwając i wirując między dachami. Ich brązowe postacie przykuły wzrok speszonego wciąż blondyna, który zachował się jak przyłapany na gorącym uczynku. W pewnym momencie jeden ptak odłączył się i wylądował przy parapecie jakiegoś budynku. Skulony przeczesał swoje piórka, po czym rzucił się w powietrze, uderzając skrzydełkami. Niestety, dwa pozostałe jerzyki już uciekły, skrywając się między kamienicami. Zagubiony i zdezorientowany ptak począł szaleńczo wołać swych kompanów, gdy leciał na oślep przed siebie.
Chłopak westchnął, patrząc w miejsce, gdzie zniknął trzeci ptaszek. Z jakiegoś powodu zrobiło mu się żal zostawionej istotki, może przez swoją słabość do jerzyków. Wszakże te mniejsze od jaskółek, pełne życia i radości brązowe stworzonka zawsze wydawały mu się jednymi z najbardziej uroczych ptaków, chociażby ze względu na zawrotną prędkość, z jaką przemykały między budynkami.
W końcu Nathaniel zdobył się na niezwykły gest odwagi i spojrzał z ukosa na malarza. Kamień spadł mu z serca na widok jego w pełni pochłoniętej pracą miny. Powoli odwrócił głowę na powrót przodem do niego, mimo wszystko w każdej chwili gotowy przenieść wzrok na ścianę bądź sufit.


Kolejna godzina musiała minąć nim znudzony już nieco blondyn usłyszał znajomy dźwięk stukającego cicho narzędzia. Tego dnia praca dobiegła już końca i Mrówkolew odszedł od płótna z uśmiechem. Chłopak zrozumiał ów gest i szybko porwał w dłonie swoją koszulę, nakładając ją przez głowę.

— Hm... Nie bałbyś się może spróbować czegoś, co przyrządzę, Nathanielu? – To pytanie niespodziewanie zadał malarz, wycierając dłonie z resztek farby. Jego model zaś, zeskoczywszy zgrabnie z oparcia, spojrzał nań zdziwiony.
— To znaczy... Chcesz coś ugotować?
Mężczyzna nagle uśmiechnął się szeroko, odsłaniając rząd białych zębów.
— Cóż... Można powiedzieć, że przyrządzanie jedzenia to moja druga pasja po malowaniu. Chociaż nie wychodzi mi tak dobrze, a moja kuchnia pozostawia wiele do życzenia – odrzekł, odkładając szmatę i podchodząc do chłopca. Ten nawet nie próbował się namyśleć; szybko odpowiedział uśmiechem i skinieniem głowy.
Już po chwili Nathaniel siedział na krześle przodem do oparcia i patrzył jak szatyn oprawiał dwie kurze nóżki. W jego ruchach naprawdę widać było, iż sprawia mu to przyjemność. Poza tym, w przeciwieństwie do malowania, teraz mężczyzna uśmiechał się pod nosem, co nadawało jego twarzy jakiegoś swoiście miękkiego wyrazu. Chłopak zaś, zapatrzywszy się w niego, dopiero po dłuższej chwili oprzytomniał – i to nie sam.
Mianowicie Mrówkolew, najsłynniejszy artysta i najbogatszy malarz w kraju, rzucił w zakryte jasnymi włosami czoło... kawałkiem marchewki.
W pierwszym momencie blondyn nie wiedział, dlaczego i czym oberwał w głowę. Dopiero złośliwy chichot, który dobiegł jego uszu, zdemaskował sprawcę tegoż niecnego czynu. Swoją drogą po raz pierwszy usłyszał śmiech Mrówkolwa nie mogącego najwyraźniej wytrzymać widoku ogłupiałej miny Nathaniela, przez co teraz śmiał się na cały głos.
— E-ej! Ty... Rzuciłeś we mnie... warzywem? – Chłopak oburzył się wreszcie, wstając.
— A jakżeby inaczej – odrzekł w przerwach śmiechu marchwiowy napastnik.
Cóż, tej bezczelności i poczucia bezkarności młody hrabia – wszakże hrabią był - robiący obecnie za modela, nie mógł puścić płazem. Wstał, podszedł do szatyna i z miną okrutnika... rzucił weń porem, złapanym i uprowadzonym z deski, na której leżały inne składniki dzisiejszego obiadu.
Zielone kłącze nie dotarło jednak do celu, powstrzymane dłońmi zasłaniającymi twarz malarza. Zapadła nagła cisza, mimo obiadowej pory nieprzerwana nawet odgłosami miasta i ludzi. Złowrogie wygięcie ust mężczyzny widoczne zza palców zasiało ziarnko strachu w marchwiowym mścicielu, który nagle zaczął myśleć, że może kontratak porem nie był najlepszym ruchem.
— Nathanielu... Wiesz, co właśnie zrobiłeś i zdajesz sobie sprawę, jakie konsekwencje niesie ów czyn? – mruknął oprawca cicho, przeszywając złowieszczo równie zlęknioną jak wszystko wokół ciszę.
Tymczasem kącik ust turkusowookiego drgnął niepewnie, gdy blondyn wykonywał ledwo widoczny krok w tył. I w momencie, gdy już miał odwrócić się na pięcie i uciec stamtąd jak najdalej, w kierunku jego twarzy zaczęły lecieć kolejne kawałki niedoszłego obiadu. Chłopak zawołał pomocy, lecz ta znikąd nie nadchodziła, więc rzucił się do biegu w stronę przeciwną do tej, gdzie stał Mrówkolew, teraz miotający różnorodnymi kawałkami posiekanych wcześniej warzyw.
— Nie uciekniesz! – rzucił nagle artysta, zaczynając gonić chłopca.
— Błagam, litości! – wrzasnął ten z głośnym śmiechem.
Owa łapanka trwała jakiś czas, przenoszona to spod piecyka do okna oraz dookoła ciemnozielonej sofy. Mrówkolew, chociaż starszy, nie miał widocznie zamiaru odpuścić chłopcu tego pora, gdyż wciąż, nie okazując ani znudzenia, ani zmęczenia, biegł za nim i starał się odcinać wszelkie drogi ucieczki, by pojmać blondyna. Tymczasem ten próbował się nie dać złapać wyciągniętym dłoniom, które często ledwo ocierały się o niego, niemalże chwytając.
Wreszcie mężczyzna o ziemistym spojrzeniu okazał się szybszy i sprawniejszy, gdyż udało mu się złapać chłopca w pół i zatrzymać przy sobie, choć tym ruchem niemal przewrócił ich obu.
— Nie wyrwiesz mi się już – mruknął do niego, ciasno oplatając ramionami. Chichoczący Nathaniel szarpnął się kilkukrotnie, lecz nic to nie dało. Uspokoił się zatem w oczekiwaniu, aż malarz sam go puści.
I zrobił to. Po dłuższej chwili, gdy emocje się uspokoiły, a cisza znów zaległa w tych skromnych, zbyt skromnych jak na właściciela czterech ścianach, Mrówkolew powoli rozluźnił uścisk, oddając swobodę ruchów chłopcu.
Morski odcień wyjątkowych tęczówek skierował się prosto w brunatne ślepia. Nathaniel patrzył nań w milczeniu, zaś artysta odpowiadał tym samym. Nagle nie liczyło się dla chłopca nic poza tym, żeby nie przerwał się ów kontakt wzrokowy z tym dziwnym, tajemniczym, lecz mającym również swoją dziecięcą stronę osobnikiem.
Lecz jak wszystko na świecie również ta chwila miała swój koniec. Ramiona puściły zupełnie, a mężczyzna odsunął się jak gdyby nigdy nic. Coś w blondynie chciało zaprotestować, jednak niezrozumienie dla tego czegoś sprawiło, że jego bunt został zignorowany, pozostawiając po sobie jedynie niespełnioną ochotę.
— Żeby mi to było ostatni raz – rzucił złowrogo szatyn, by odejść na powrót do kuchenki. Ponury efekt zepsuł jednak całkowicie jego uśmiech i radosna iskra w brązowych oczach.


Jakiś czas później zjedli już obiad składający się z kurzych nóżek i reszty kawałków warzyw, które nie zostały użyte w ich małej batalii. Okazało się, że Mrówkolew rzeczywiście umie gotować i to naprawdę smacznie.

Kiedy Nathaniel spróbował przyrządzonego przezeń mięsa, podniósłszy oczy, zamruczał z przyjemności.
— Mmm, to jest pyszne! Absolutnie! – rzucił jeszcze z pełnymi ustami, na co szatyn zareagował nieco pobłażliwym uśmiechem.
— Dziękuję. Cieszę się, że ci smakuje.
— Nie rozumiem, dlaczego jadasz w karczmach, zamiast samemu gotować. Stać cię na o wiele lepsze składniki, a mógłbym dać sobie uciąć dłoń, że zrobiłbyś z nich coś dużo pyszniejszego – powiedział chłopiec, kręcąc głową i biorąc w usta kolejne kęsy.
— Pieniądze, Nathanielu, właściwie nie są nic warte – odrzekł po chwili milczenia artysta, nie patrząc na swego rozmówcę. Nim chłopiec zdążył jakkolwiek odpowiedzieć, dodał o wiele radośniejszym tonem –A gotowanie dla siebie nie jest wcale przyjemne.
Blondyn patrzył nań przez chwilę, nie mogąc ani nie chcąc znaleźć odpowiedzi na jego słowa. Było w nich mnóstwo racji, o czym on sam wiedział. Ale... Czy to możliwe, żeby wypowiedź Mrówkolwa miała więcej den, niż on umiał ujrzeć?

7 komentarzy:

  1. Och, okrutna istoto. A ja do północy wczoraj siedziałam, licząc na kolejny rozdział. Zgiń, przepadnij, siło nieczysta. A kysz, do piekła, gdzie twoje miejsce!
    No dobra, odstawiając na bok te patetyczne nuty, zacznę - jak zwykle zresztą - od wymieniania rzeczy, które mi się spodobały. Po pierwsze, głównym atutem tego opowiadania są zdecydowanie charaktery głównych bohaterów. Nathaniel jest, jak już kiedyś powiedziałam, czarujący, a co więcej, tak uroczo wstydliwy, że aż żal byłoby tego nie wykorzystać. Annabelle została przedstawiona niczym mała księżniczka (czy tylko ja mam do niej takie skojarzenie?), szczególnie dzięki opisie jej długich, złotych włosów oraz szafirowych ocząt. Smaczkiem opowiadania jest Mrówkolew. Jestem zafascynowana jego postawą i chciałabym wiedzieć, co nim kierowało, szczególnie przez stwierdzenie, że "pieniądze szczęścia nie dają". Ja po prostu wiem, że to ma jakieś odniesienie do jego przeszłości, które zostanie nam, biednym czytelnikom, zdradzone za kilka lub kilkanaście rozdziałów.
    W każdym razie, odstawiając na bok innych bohaterów, a zajmując się główną dwójką - wreszcie do czegoś doszło! Moim skromnym zdaniem to wygląda tak, jakby Mrówkolew już czuł, a wręcz wiedział, że kocha tylko i wyłącznie Nathaniela. Co do niego, to nie jestem pewna. Znaczy się, to trochę tak, jakby nie myślał o malarzu w taki sposób. Dla niego to chyba tylko taka "delikatna przyjaźń". W ogóle, to bardzo delikatna sprawa. Przecież jak Mrówkolew zrobi coś odważniejszego, biedny Nathaniel może się przestraszyć i zwiać.
    Dobra, to ja już tu nie zawodzę i nie smęcę teoriami. W gruncie rzeczy to przedstawiłam tu znaczą większość myśli, które kręciły mi się po głowie. Dodam jeszcze, że z błędów znalazłam gdzieś jeden błąkający się znak interpunkcyjny (ale za radą koleżanki, która kilka dni temu stanowczo zakazała mi molestować te przecinki w cudzych dziełach zbytnio się na tym nie skupiłam). A, i "złotowłosy" piszemy łącznie, nie z myślnikiem.
    Khum, khum. Bardzo ciekawy rozdział. Mam chrapkę na kolejny. Życzę dużo weny i czasu na pisanie. I oby nie było za dużo problemów technicznych~

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah ty przeklęta (teraz będzie walka o pierwszy komentarz. Kurcze jakieś wyścigi zorganizuje w końcu -.-)... Ale ale. Ja tu się będę przekomarzał a komentarz tylko zmarnuje. Tak więc... Grell nie tylko ty masz skojarzenie z małą księżniczką. Mi też to chodzi po głowie. W sumie Grell... wiem że ja mam chyba jakieś zdolności telepatyczne ale Ciebie o to nie posądzałem wiesz? Przypominając sobie prolog i to co teraz się dzieje dochodzę do tego samego wniosku moja droga *chodzi po pokoju niczym Sherlock* Możemy mieć tu do czynienia ze świadomym zakochaniem z jednej strony i próbą rozkochania tego drugiego. Równie dobrze Mrówkolew może po prostu chcieć przyjaźni. W co osobiście wątpię choć nie wykluczam... może być jeszcze że Nath przypomina mu jego z czasów młodszych? Ale to tylko takie moje spekulacje. Po tej walce na warzywa (moja biedna marchewka T.T) nasuwa mi się myśl bardzo dobrych przyjaciół albo wręcz i skłoniłbym się do czegoś w stylu "młode małżeństwo". No i ta chęć Natha żeby ten go nie puszczał ^^ tu się ewidentnie coś rodzi i to raczej nie będą przyjacielskie stosunki. Aż mnie ciekawość zżera jak to się wszystko potoczy daje *zagryza ołówek w zniecierpliwieniu*
    Intrygujesz coraz bardziej moja droga Racu :) Oby kłopoty techniczne nie wpłynęły na twoją wenę. A skoro jutro Wielkanoc to ja chciałbym życzyć wedle Kaszubskiego zwyczaju wszystkim Smacznego Jajka ^w^

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo podbiłaś poziom tym rozdziałem. Podobał mi się i w przeciwieństwie do poprzedniego, był w nim jakiś dreszczyk ^w^ Coraz bardziej lubię Mrówkolwa - jednak ma poczucie humoru. I to takie jakie lubię, takie dziecinne. Każdy ma swój sposób na poderwanie kogoś - sposobem Mrówkolwa jest użycie marchewki na wszelaki sposób. Jak to mówią, przez żołądek do serca. Może to się tu sprawdzi... Ale nie. To jest jakieś głębsze uczucie. Mrówkolew zwyczajnie onieśmiela Natha i mimo że on tego do końca jeszcze nie wie, to tak jest i tyle - podoba mi się to :D. Co do Nathaniela - lubię go ale nie błyszcze. Fajny jest, taki niewinny i ułożony, ale właśnie brakuje mi w nim tego czegoś. Jeśli chodzi o niego względem wizualnym to jest świetny, ale jaj to on nie ma, chyba że jeszcze pokaże różki. Po tej bitwie ja już wiem co się szykuje *muhahah* Tam siedzi podtekst - teraz jeszcze droga Miraculi musisz bo obszlifować z warstwy nieśmiałości Nathaniela. Bardzo fajny pomysł na rozdział - lubię takie bitwy z podtekstem. Ehh no i jeszcze to przemyślenie naszego blondaska z ostatniego akapitu... Mam nadzieję że ma rację i teraz codziennie będą się rzucać warzywami ;__; Coraz fajniej się czyta wiedząc jaki rodzaj relacji pomiędzy nimi jest. Mrówkolew wysoko postawił poprzeczkę w ich relacjach, już widać że to on będzie przewodził ich uczuciem i nadawał mu tempo. No to teraz ciekawe jak nam na tę zaczepkę odpowie Nathaniel...
    Czyta się gładko i przyjemnie, bardzo mi się podobało ^w^
    Mając przed sobą perspektywę, że kolejne rozdziały będą przedstawiały coraz więcej ich relacji, problemy techniczne mi nie przeszkadzają. I tak czytam bloga co dwa dni, tak dla pewności że nie zniknął .__., ale to już takie moje zboczenie zawodowe.
    Pozdrawiam, życzę weny i jak najmniej problemów technicznych.
    Shiemi

    OdpowiedzUsuń
  4. Patataj,patataj,patataj...Wyobraźnia galopuje niczym stado rozpędzonych mustangów w mojej głowie.Rozdział cudny,błędów nie wytykam,życzę miłych i pogodnych świat wielkanocnych,a przede wszystkim - weny.U mnie po czterogodzinnym napadzie natchnienia udało mi się napisać powieść wojenną po której nie miałam siły wstać od biurka.no nic,jeszcze raz napadu rozszalałej weny życzę no i braku tego białego czegoś za oknem:P

    Herciak lub Heartofwild
    (co kto woli)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam. c: Na wstępie chcę Ci bardzo podziękować za komentarz. Wzięłam sobie do serca Twoje rady i przyjrzawszy się tekstowi po raz kolejny zaiste wyłapałam pewne niedociągnięcia, które postaram się niwelować.
    Co do powyższego rozdziału, doprawdy mnie zachwycił. Coraz bardziej lubię postać Mrówkolwa. Podoba mi się jego nieco dziecinny, zadziorny charakterek i przejawiający się niekiedy upór. Wzorem moich poprzedników sądzę, iż malarz w pewnym sensie wie już, że kocha tudzież pokocha Nathaniela, aczkolwiek oczywiście mogę się mylić.
    Teraz przejdę do drobnych błędów, które rzuciły mi się w oczy, a nie zostały wspomniane. Zaplątało się tam kilka problemów ze znakami interpunkcyjnymi i jakaś powtórka, nie do końca pamiętam już gdzie. W którymś akapicie pojawiło się również wyrażenie "wyraz twarz", więc prawdopodobnie umknął Ci igrek.
    Poza tym rozdział napisany jest doprawdy genialnie. Zazdroszczę talentu pisarskiego i życzę dużo, dużo weny. ^__^

    OdpowiedzUsuń
  6. No cóż mam powiedzieć - świetnie! :3
    Bardzo przypadła mi do gustu postać Mrówkolwa, swoją drogą, że lekko przypomina mi mnie samą (ach ta dusza artysty xD), ale to nie ważne.
    Rozbawiła mnie bardzo sytuacja, w której mężczyzna rzuca warzywami - kto by przypuszczał, że znany malarz bawi się jedzeniem w kuchni : D
    W każdym razie, świetny rozdział (jakieś tam błędy były, ale tak się szybko czyta, że ciężko coś zauważyć), byle tak dalej. Jestem strasznie ciekawa (aż mnie roznosi) jak rozwinie się akcja i trzymam kciuki by twoja zajebista wena cię nie opuściła, ani nie odmówiła posłuszeństwa. *.*

    Pozdrawiam, Ann

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiesz, że coś się dzieje, kiedy warzywa latają w powietrzu! :D
    Całkiem urocza scena. Onieśmielający pan malarz, który bije się jedzeniem i goni po domu nieśmiałego Nathaniel.
    Jestem ciekawa, jak to będzie wyglądać, kiedy ich relacja się rozwinie. I tego, czy siostrzyczka nie zabije Natha!
    Ale Mrówkolew chyba by jej nie pozwolił przed skończeniem obrazu! Poza tym, musi mieć kogoś, kogo może karmić c:
    ~B

    OdpowiedzUsuń