Uwaga

piątek, 22 marca 2013

Rozdział II

Nathaniel trwał w jednej pozycji już od trzech godzin. Właściwie nie przeszkadzało mu to, gdyż była ona wygodna, jednak pewna rzecz nie dawała mu spokoju...
Obserwowały go ciemne, ziemiste oczy, które przeszywały na wylot każdy łuk, każde wybrzuszenie jego ciała, należące do najlepszego artysty w mieście. Co prawda, teraz już właściwie lądowały na nim rzadziej, gdyż skupiały się głównie na zapełnianym farbami płótnie. Chłopak jednak i tak czuł się speszony za każdym razem, gdy je na sobie dostrzegał.
Cisza panująca w mieszkaniu wypełnianiła każdy jego kąt tak intensywnie, że zwykły dźwięk oddechu wydawał się być nie na miejscu. Nie docierał tu nawet zgiełk miasta, co wydawało się blondynowi wręcz nieprawidłowe.
Właściwie wiele rzeczy w jego mniemaniu należało teraz do nieprawidłowych. Zbliżająca się pora obiadu. Brązowe oczy, które, choć patrzyły, nie krzyżowały się z turkusowymi. Słońce oślepiające promieniami. Pędzel zostawiający mokrą plamę na stoliku. Pajęczyna zwisająca z sufitu. On, siedzący niemal nago na oparciu ciemnozielonej sofy.
Westchnął ciężko, spoglądając po raz kolejny na ten sam widok za oknem. Ciemny dach ze starą z tej strony rynną, która zapewne rozgrzewała się pod wpływem gorąca, tak samo zresztą samo sklepienie owego budynku. Tylko raz przysiadł nań ptak, szary gołąbek, który, ledwo wylądował, już pofrunął dalej. Tak więc nic się nie działo, zaś pozujący chłopak nie wiedział, na czym zawiesić wzrok.
Nagle usłyszał dźwięk odkładanego pędzla. Właściwie Mrówkolew mógł po prostu zmienić narzędzie na inne, jak już czynił wcześniej, jednak Nathaniel spojrzał z nadzieją w bok, że może już nadszedł upragniony koniec.
Artysta odszedł krok od płótna i kontemplował je z krytycznym wyrazem twarzy. Musiał przyuważyć spojrzenie chłopaka, gdyż skrzyżował z nim swoje, zaś widząc szybką ucieczkę zielonkawych oczu, kąciki jego warg drgnęły.
— Dobrze, na teraz możemy skończyć. Dziękuję ci, Nathanielu. Myślę, że to będzie dobry obraz. – Dziwne, ale głos szatyna, który przerwał ciszę, nie wydawał się być w niej intruzem, a doskonale się zeń komponować.
Chłopak przytaknął i spojrzał tęsknie na swoją koszulę. Widząc zaś kolejny rozbawiony uśmiech, ściągnął z nóg białe prześcieradło i ubrał się wreszcie. Mimowolnie westchnął z ulgą, czując materiał na sobie.
— Czy mógłbym zobaczyć? – spytał Nathaniel, podchodząc do płótna. Nagle jednak poczuł stanowczy, choć nie mocny chwyt na nadgarstku. Odwróciwszy się, dostrzegł twarz Mrówkolwa uśmiechającego się niczym rodzic do dziecka.
— Zobaczysz, gdy skończę. Nikt nie widzi moich prac przed czasem i to się nie zmieni. Wybacz, ale takie mam zasady.
Przez moment chłopak nie odzywał się, zaskoczony tą reakcją, lecz po chwili rozluźnił mięśnie, patrząc cały czas w przeszywające go przyjaźnie ziemiste ślepia.
— Przepraszam.
— Nie masz, za co – odpowiedział tamten, puszczając go. - Nathanielu, miałbyś może ochotę zjeść ze mną? Nie chcę cię już dziś męczyć pozowaniem. Poza tym mam nadzieję, że smaczny posiłek i miła rozmowa w spokojnym lokalu jakoś ci wynagrodzą ten kilkugodzinny bezruch – zaproponował mężczyzna, wycierając brudne od farby ręce w szmatę. Blondyn, przeczesawszy włosy dłonią, z uśmiechem pokiwał głową. Cóż, propozycja obiadu zawsze jest dobra, prawda?

— Matko, ojcze, wróciłem! – krzyknął na progu domu Nathaniel, ściągając buty i zostawiając je w przedsionku. Nim zdążył zrobić choćby krok w stronę kuchni, skąd dobiegało najwięcej odgłosów, przybiegła do niego mała istotka sięgająca mu ledwo do uda.
— Nath! Nath! – Jasny, wysoki głosik dziecka, a dokładniej dziewczynki, rozniósł się po całym domu, kiedy blondyn ze śmiechem chwycił na ręce swoją małą chichoczącą siostrzyczkę.
— Witaj, Annabelle. Jak ci minął dzień?
Dziewczynka odgarnęła z roześmianej, okrągłej buzi rozpuszczone jasne włosy, które kręciły się w niesforne loczki sięgające do połowy pleców. Jej dość prosta, acz ładna niebieska sukieneczka podkreślała błękitną barwę dużych ocząt, patrzających z dziecięcym optymizmem na wszystko dokoła.
— Bawiłam się dziś z Matteusem, tym chłopcem od pani Carmen. A pani Carmen zrobiła takie pyszne ciasteczka owsiane i mnie poczęstowała! Pyszne! A ty co dziś robiłeś? – spytała siedmiolatka.
— Właściwie nic. Przez cały dzień tylko siedziałem i patrzyłem za okno. I chyba jeszcze dostanę za to pieniądze – odpowiedział jej, idąc w stronę kuchni.
Dość stare, choć obszerne i jasne pomieszczenie, które rodzinie Angerboldów służyło od lat jako kuchnia, mieściło w sobie duży piecyk, kilka szafek z szufladami, stół i krzesła. Ściany pokryte farbą o barwie wyblakłej żółci komponowały się przyjemnie ze starą drewnianą podłogą. Całe pomieszczenie było schludne, czyste i oświetlone dwoma oknami, więc rodzina często spędzała weń czas i to tu najczęściej można było kogoś znaleźć.
Teraz, wkraczając do niej z siostrzyczką na rękach, Nathaniel ujrzał swoją matkę mieszającą akuratnie w garnku z zupą. Przy stole zaś siedziała ciemna blondynka o włosach tak samo prostych, jakie i on miał oraz niewiele młodszy odeń chłopiec z psotnym uśmiechem na ustach. Chłopak postawił siostrę na podłodze, patrząc jak ta od razu biegnie do drugiego brata, z którym widocznie wcześniej się bawiła.
— Witaj, Nathanielu. Ojciec nadal pracuje, więc zje później. Siadaj, za chwilę podam rosół. A ty, Annabelle, mogłabyś się nie rzucać na każdego człowieka, który wejdzie do domu. – Te słowa wyszły z ust niskiej, jasnowłosej kobiety, będącej matką chłopaka.
Nazywała się ona Caroline Angerbold z domu Whiterpool. Niebieskie spojrzenie jej oczu okolonych jasnymi jak włosy rzęsami zauroczyło niegdyś młode serce hrabiego Franka Angerbolda, który prędko do reszty zapomniał o całym świecie tylko dla niej. I choć dziś miała trzydzieści sześć lat, czas niewiele ujął jej urodzie, prezentującej się nadal zachwycająco dobrze mimo braku pudrów i kosztownych sukni.
Blondyn usiadł przy stole zaraz obok trzynastoletniej siostry, Pauline. Ta spojrzała na niego, odpowiadając uśmiechem na przywitanie i zakładając za ucho kosmyk włosów wyrwany z upiętej skromnie fryzury. Zaskakujące podobieństwo do matki zawsze zwracało na nią uwagę, jednak ona wolała pozostawać w cieniu i nie wychylać się, zbyt nieśmiała, by odpowiadać na anonse młodych adoratorów.
— Mamo, mamo! A Nath mi powiedział, że dzisiaj nic nie robił! I że pan Ducks mu za to zapłaci! – krzyknęła w pewnym momencie zachwycona Annabelle, machając małymi rączkami.
— Pan Ducks zapłaci ci za nic nie robienie? – zdziwiła się poczciwa kobieta, niosąc wazę z rosołem, który po chwili zaczęła nalewać do misek dzieci.
— Dziękuję, ja na razie nie zjem. Nie wspominałem nic o panu Ducksie, mała. – Chłopak poczochrał dziewczynkę po włosach, nachylając się nad stołem. – Właściwie to pan Ducks przez jakiś czas nie będzie miał dla mnie zatrudnienia. Robi remont w karczmie, a już ma pracowników, więc dla mnie nie znalazłoby się nic do roboty.
— Nathanielu... – zaczęła zaniepokojonym tonem Caroline, lecz chłopak przerwał jej, kontynuując wyjaśnienie.
— Nie martw się, mamo. Dziwnym trafem był tam też malarz, który zaproponował mi namalowanie obrazu ze mną, za co mi zapłaci. Zgodziłem się, bo nie wyglądał na oszusta.
— Malarz? Jaki znów malarz? Synku, proszę, ja nie chcę się martwić.
Nathaniel westchnął. Miał nadzieję, że nie będzie zmuszony do wydania nazwiska artysty, jednak widocznie nie było innej możliwości, aby jego matka się nie niepokoiła.
— Nie uwierzysz mi pewnie, ale spotkałem samego Mrówkolwa. Tego samego, który namalował „Puszczę Królów”. Nie wiem, co we mnie dostrzegł, ale jest uczciwy, no i potem zabrał mnie na obiad. Naprawdę nie musisz się bać.
W pomieszczeniu zaległa cisza, choć jeszcze przed chwilą wszyscy – poza nieśmiałą Pauline – rozmawiali. Nathaniel przez chwilę przestraszył się, że nie powinien był nic mówić, a teraz… Cóż, teraz pewnie nikt w domu nie uwierzy, iż ktoś jego pokroju mógłby pozować do obrazu samego Mrówkolwa, którego prace przecież skupowali jedynie najbogatsi, bo tylko takich było nań stać.
Nienaturalne milczenie przerwała najmłodsza z córek, ekscytującym głosem zalewając chłopaka potokiem pytań. Każdy wiedział, że uwielbia znanego malarza, więc nie dziwnym było, że teraz jej mina wyrażała pełnię zachwytu.
— Nath! Nath! A jaki on jest? Powiedz mi! Widziałeś jego obrazy! Są takie śliczne! Takie kolorowe! Jak prawdziwe! A jak ciebie namaluje? I kiedy skończy? Będę mogła zobaczyć ten obraz? Proszę, bardzo proszę! Nath! A będę mogła go poznać? Będę grzeczna, zobaczysz! Mamo, słyszałaś? Mrówkolew maluje Natha!
Blondyn odetchnął z ulgą. Mimo wszystko Annabelle w jakiś magiczny sposób zawsze umiała rozładować napięcie, jakkolwiek by ono nie powstało. Najwyraźniej takie wrażenie odnosiła też ich matka, gdyż równie zauważalnie się rozluźniła.
— Jeśli nie zjesz w spokoju rosołu, nie zobaczysz ani obrazu z Nathanielem, ani jego autora. No już. – Na te słowa dziewczynka natychmiast zamilkła, chwytając w rączkę łyżkę. – A ty, synku, proszę. Uważaj. Nie wiem, jak to jest, ale jeśli wynikną z tego jakieś problemy... Zdajesz sobie sprawę, że mamy jeszcze trochę długów i przed zimą na pewno ich nie spłacimy, prawda?
— Oczywiście, mamo. Wszystko będzie dobrze.
Kobieta jeszcze chwilę patrzyła mu w oczy, ciepłym, troskliwym i zaniepokojonym nieco błękitem mieszając się z turkusem, który – o czym sam posiadacz tych oczu nie wiedział – zawsze umiał uspokoić największy strach jego matki.

— Dzieci, uspokójcie się. Zaraz ojciec wróci do domu – rzekła Caroline do bawiących się w salonie pociech. Te jednak jedynie trochę przycichły, nadal rozrabiając jak na szczęśliwe i zdrowe dzieci przystało. Matka tymczasem powróciła do przerwanego na chwilę szycia.
I wtedy jak na zawołanie dał się słyszeć trzask drzwi w przedsionku. Mała Annabelle natychmiast poderwała się z miejsca, ciesząc się i śmiejąc. Już po chwili do jej głosu dołączył inny, niższy, nieco zmęczony, lecz nadal pogodny i przyjazny.
Nathaniel akurat bawił się z młodszym rodzeństwem, lecz ucieczka siostrzyczki na dobre zakończyła tę rozgrywkę. Siedzący obok niego Michael, jedyny poza ojcem przedstawiciel ciemnych włosów w rodzinie, mały psotnik i łobuz, również wstał, biegnąc do nadchodzącego właśnie mężczyzny.
Zmęczoną twarz Franka Angerbolda rozświetlał uśmiech, nad którym równie radośnie błyszczały zielonkawo-niebieskie oczy. Takie same, jakie odziedziczył Nathaniel. Wysoki, ubrany w skromną koszulę, prezentowałby się niezwykle przystojnie, gdyby nie biegnąca łukiem szrama przy lewym oku – pamiątka po latach młodzieńczych, gdy upolował niegdyś z wujem wielkiego odyńca.
— Tato! Nie uwierzysz! Nath będzie teraz na obrazie! A wiesz u kogo? Zgadniesz? – zaczęła głośno mała dziewczynka, i najwyraźniej nie mogąc się doczekać reakcji ojca, krzyknęła z radością – U Mrówkolwa!
Frank Angerbold zmarszczył brwi i choć nadal się uśmiechał, spojrzał ze zdziwieniem i czymś jeszcze na najstarszego syna, który usiadł właśnie przy matce.
— Pan Ducks na razie nie miał dla niego pracy i wtedy spotkał „W Cykoriowym Dymie” tego słynnego malarza. Nie martw się, kochanie, dobrze? Nathaniel jest rozsądny i nie zrobi niczego głupiego – zaczęła tłumaczyć kobieta, uśmiechając się łagodnie i przeczesując włosy syna jedną dłonią. Z jakiegoś powodu blondyn dostrzegł drugie dno w wypowiedzi matki i naraz przypomniało mu się nieporozumienie, do którego doszło dziś rano.
— Hm... Mam nadzieję. Nathanielu, to naprawdę był on? – dopytał ojciec, przekrzywiając głowę.
— Tak, pan Ducks go rozpoznał. Poza tym Mrówkolew powiedział, że na pewno mi zapłaci, bez względu na efekt jego pracy. A powinien skończyć za dwa dni, jak sam twierdzi.
Mężczyzna jeszcze chwilę patrzył mu w oczy, po czym niepewnie uśmiechnął się, na razie zostawiając temat w spokoju.
Nathaniel tymczasem przypomniał sobie, że jutro ma spotkać się z artystą po raz kolejny i mimo wszystko poczuł przypływ jakiejś ekscytacji na myśl o tym, że najsłynniejszy malarz kraju zainteresował się właśnie nim.

6 komentarzy:

  1. Ha ha! Jestem pierwszy xD Ale do rzeczy. Rozdział stosownej długości całkiem miło się czyta. Taka rodzinna sielanka. Aż mi się morda śmieje wyobrażając sobie jasne, śmiejące się tornado w postaci małej An. Niewinne dziecko. Pozostałe rodzeństwo też radosne, cierpliwa i ciepła mama oraz ojciec. Jestem tylko ciekawy skąd aż taki niepokój... Ale rozdział przypadł mi do gustu. Akurat na ten zimowo wiosenny wieczór :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ładne. Lubię mamę, tatę i małą An. W ogóle całą rodzinkę. Nie ma w tym rozdziale jakiejś nowej akcji, którą mogłabym skomentować, pozostaje mi więc tylko powiedzieć: oby tak dalej! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyta się bardzo gładko i nawet jeżeli są tam jakieś błędy to nie dostrzegłam ich, gdyż wciągnęła mnie na tyle fabuła że nie zwracałam na nie uwagi. Jedyne co powiem to ... świetnie i czekam niecierpliwie na kolejny :3

    OdpowiedzUsuń
  4. No no no! Jest bardzo fajnie :D Od razu przypadła mi do gustu mała Anabelle, taki uroczy diabełek. Rodzinka ogólnie jest przeurocza. Pauline jest tajemnicza, mam nadzieję,że pojawi się jeszcze w przyszłych wątkach i pokaże jakieś swoje oblicze, którym zaskoczy.Co do mamusi i tatulka - ideały. Jednak w głębi swojej oziębłej duszy wyczwam jakiś niepokój co do przyszłości domowników... Może to tylko moje przewrażliwione przeczucie. Czytało się przyjemnie, w sam raz na umilenie dnia :3
    P.S. Przeczytałam jak tylko się pojawiło, ale komputer (i przeciwności losu ;__;) nie pozwoliły mi skomentować.
    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział.
    Shiemi

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam. Komentuję po raz pierwszy, gdyż dopiero wczorajszej nocy znalazłam Twojego poprzedniego bloga. Kocham pairingi z Kuroshitsuji, toteż od razu zabrałam się do czytania i z miejsca się zakochałam. Piszesz absolutnie cudownie, naprawdę. Przez Ciebie poszłam spać dopiero o 5 nad ranem, bo nie mogłam oderwać się od zgłębiania przygód Ciela i Sebastianka, mru. Ale póki co dam spokój temu staremu opowiadaniu i skupię się na tym, dobrze? :3
    Strasznie spodobała się się poznać Mrówkolwa. O rany, jest po prostu świetny. Taki tajemniczy. Nathaniel natomiast ujął mnie swoją niewinnością i dozą uroku osobistego. Aczkolwiek i tak jak na razie moją mistrzynią jest Annabelle. No kocham dzieciaka. XD Taka wesoła, rozlatana furia, której wszędzie pełno. Niestety podzielam przeczucie i niepokój Shiemi o los domowników. Mam dziwne wrażenie, że coś zburzy rodzinną sielankę. No ale jak na razie grzecznie czekam na rozwój akcji. :>
    W tekście wychwytuję trochę błędów stylistycznych i interpunkcyjnych, ale nie czepiam się o to, bo jesteśmy tylko ludźmi. Sama właśnie zaczęłam pisać, dziś opublikowałam prolog nowego yaoi i przyznam, że to wcale nie jest takie łatwe jak początkowo mogłoby się wydawać. Ale to tak przy okazji.
    Miraculi! Dziewczyno o ujmującym nicku, który kojarzy mi się z racuszkami. :3 Powoli zaczynam wielbić Twój styl pisania. Przemawia do mnie niesamowicie wtrącanie tu i ówdzie zapomnianych już w dzisiejszym pisarstwie słówek. Wiedz, iż zyskałaś wierną czytelniczkę. Do tej pory moim bożyszczem literackim była Silencio i to do niej składałam modły o wenę. Teraz Ty również uplasowujesz się u mnie na szczycie, a że psychiczna ze mnie dziewczynka, to zbuduję Ci ołtarzyk i będę Cię czciła, mru. Za Ciela i Sebastianka. Za nieprzespaną noc. Za umiejętność oczarowania słowami. Za całokształt. <3 Dobrze, dobrze, ale pora kończyć, bo jak zwykle truję bez ładu i składu. Uwielbiam Cię, pisz dalej i weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam, że zaśmiecam Ci blog, aczkolwiek chciałam bardzo podziękować w odpowiedzi na Twój komentarz i opinię. Czcionkę zmieniłam już na bardziej szarawą, co nie bije aż tak po oczach. Banner natomiast na mym laptopie wygląda najzupełniej normalnie, ale koleżanka przyznała, że i u niej jest dziwnie spłaszczony, więc z tym również zaraz coś zrobię. :3 Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń