Uwaga

piątek, 15 marca 2013

Rozdział I

Nathaniel spojrzał na płynące po niebie słońce. Powoli zbliżało się ono do swego najwyższego punktu zawieszenia, co oznaczało upał i gorąc w całym mieście Leverium. Mimo tego i innego, poważniejszego problemu, uśmiechał się radośnie. Jak zawsze.
Powiew wiatru przeczesał jego i tak rozdmuchane na wszystkie strony jasne włosy. Sięgały one do wątłych ramion okrytych ciemnobrązową koszulą. Właściwie cały był taki... Wątły. Nigdy nie wyróżniał się wzrostem ani sylwetką. Czasem wręcz mylono go z kobietą – a raczej młodą panienką. W końcu nie miał wielu wiosen. Około siedemnastu, choć jakoś nigdy tego specjalnie nie liczył.
Jedyną cechą, która wyróżniała Nathaniela z tłumu, były oczy, Jasne, wyraziste oczy o dziwnej barwie, powszechnej jedynie w rodzinie ze strony ojca. A barwa ta do dziwnych i niespotykanych należała, gdyż przypominała skrzydła ćmy, którą widział kiedyś w jakiejś książce. „Mieszanina turkusowych blasków” – tak rzekł mu niegdyś jakiś obcy człowiek, zainteresowany właśnie oczyma młodzika. Cóż, brzmiało niecodziennie, lecz dla niego samego tęczówki były po prostu zielono-niebieskie.
Skręcił w często uczęszczaną uliczkę, pełną drobnych kupców i sprzedawców niewielkich towarów. Wcześniej nierzadko widywał tu dziewczynkę sprzedającą dzikie kwiatki, aby wspomóc swoją matkę, lecz od dłuższego czasu nie słyszał jej cichych nawoływań, którymi obdarzała potencjalnych klientów.
Może coś jej się stało? – zmartwił się. Mimo to nie zwolnił kroku, by jej poszukać.
Wreszcie dotarł do celu. Karczma „W Cykoriowym Dymie” pana Ducksa należała do tych większych, acz nadal uczciwych miejsc, gdzie zatrzymać się mógł każdy. Serdeczny i poczciwy człowiek znał Nathaniela i jego sytuację i często zatrudniał go dorywczo, za co ten był mu niezmiernie wdzięczny każdego dnia.
Gdy wszedł do środka, od razu uderzył go w nozdrza aromat palonej cykorii unoszący się w oświetlonym promieniami słońca dużym pomieszczeniu. Nie na darmo karczma ta nazywała się „W Cykoriowym Dymie”. Żona właściciela na początku w ten sposób chciała przyciągnąć klientów, zaś teraz ów charakterystyczny zapach stał się wręcz cechą rozpoznawalną szynku.
Chłopak podszedł do lady, przy której stał niezbyt wysoki, łysawy mężczyzna o pulchnych policzkach i wzdętym brzuchu. Wycierał właśnie jakiś kufel, siedząc ze znudzoną miną na stołeczku. Ujrzawszy Nathaniela, wstał z uśmiechem na ustach. Jego mina wyrażała jednak coś dziwnego.
— Dzień dobry, panie Ducks. Jak się pan dziś miewa? – zagadnął go z uśmiechem blondyn, stając przy barze.
— A witaj, witaj, chłopcze! Całkiem dobrze, choć moja Helen jak zwykle przesadziła z tym smrodem. Aż mnie w nosie kręci od tego zapachu, tak mi zbrzydł! A jak u ciebie?
— Niewiele się zmieniło od wczoraj. Ale pogoda dziś dopisuje, nieprawdaż?
— O tak, pogoda bardzo ładna... – Nagle jego głos stał się nieco sztywny. – Wiesz, Nathaniel... Dziś za bardzo nie będzie tu pracy, no... Mało ludzi jest. Sam widzisz: dwóch klientów ledwo. A do wieczora wielu nie przybędzie. Przepraszam cię, chłopcze. Bo wiesz, do końca tygodnia musimy podreperować trzy pokoje... I już wynająłem robotników specjalnych, no i...
Tłumaczenia Ducksa wywołały nieco szerszy uśmiech blondyna, który w pewnym momencie po prostu odchrząknął i przerwał mężczyźnie.
— Ależ spokojnie, proszę pana. Nic się nie dzieje. Naprawdę. Dziękuję, że mnie pan powiadomił – rzekł i już miał się odwrócić, gdy mężczyzna zatrzymał go nagle.
— Wiesz, dobry z ciebie malec – rzucił skruszonym, współczującym niemalże głosem. - Ja wiem, że powinienem ci wcześniej powiedzieć. Chodź, masz tu kufel, to jedno z moich najlepszych piw. Tylko ani słowa mojej Helen, bo znów się na mnie wydrze.
Po tych słowach położył na ladzie bursztynowo-miodowej barwy napój w szklanym kuflu, na którego powierzchni pływała biała piana. Owszem, Nathaniel nie był jeszcze w wieku zupełnie męskim, ale odmówić nie wypadało; usiadł zatem przy ladzie i zaczął sączyć powoli, podziękowawszy panu Ducksowi.
Chłodne piwo spływało powoli jego gardłem, orzeźwiając z każdym łykiem. Rzeczywiście miało ono doskonały smak. Perfekcyjnie wyważony i przyjemnie gorzki.
Nadal się uśmiechał, chociaż nie miał ku temu żadnego powodu. Musiał się uśmiechać. Tak nauczyli go rodzice. Nie licz na litość – powtarzali – bo w końcu nikomu nie zrobi się żal. Tylko ciężka praca własnych rąk doprowadzi cię do czegoś konkretnego i stałego. Dlatego przychodził tu co dzień, pracując. Jego rodzice chwytali się niemalże wszystkiego, by zapłacić za dom, wyżywić czwórkę dzieci i zapewnić im jako-taki byt. Doceniał to. I jako najstarszy syn starał się zrobić wszystko, żeby im pomóc. Nigdy się jednak nie użalał nad sobą. W mieście mówili, że jest dobrym chłopcem, uczciwym tak jak jego ojciec. Mimo to, choć każdy znał ich sytuację, nikt ani razu nie dał im pieniędzy, jedzenia czy chociaż starych ubrań.
Rzecz jasna, nie byli biedni. Rodzina Nathaniela należała do niskiej, wręcz najniższej szlachty, która – choć ledwo – nadal stała na nogach. I sprawiała pozory, że wciąż się zalicza do pyszniącego się grona arystokracji.
Hrabia Nathaniel Charles Angerbold. Tak brzmiał jego rodowy tytuł. Nigdy nie wypowiedział go sam. Nawet jako dziecko żyjące wśród mrzonek o dawnym bogactwie i dokonaniach rodu ojca.
Pan Ducks wyszedł na chwilę, zostawiając niemalże pusty lokal na pastwę nieprzewidywalnego losu. Nathaniel zaś prawie skończył pić. Nie chciał robić przykrości ani powodować wyrzutów sumienia u karczmarza, lecz w tej sytuacji naprawdę nie wiedział, co mógłby zrobić.
Może krawcowa Huberton potrzebuje pomocy? Czasem matka chodzi do niej po materiały. Albo ktoś... Gdzieś... Cóż... Coś wymyślę... Chyba.
W tym momencie usłyszał głuchy odgłos obok siebie. Ktoś zajął sąsiednie krzesło. Chłopak odruchowo odwrócił głowę w bok, wyrwany z ponurych rozmyślań.
Po jego prawej stronie siedział wysoki – jak dla niego – szatyn, ubrany w dziwny, dość skromny strój, który nie pasował zupełnie do dumnej postawy oraz przystojnej twarzy. Biała koszula, na którą narzucona była jedynie czarna skórzana kamizelka oraz zwyczajne spodnie. Mężczyzna patrzył na niego mrocznymi, ciemnymi oczyma, w których promienie igrały z tęczówkami barwy torfu. Jego spojrzenie jednak nie było ciepłe czy choćby neutralne, a dziwnie nieprzewidywalne. Ponurości dodawały także wąskie usta, niewyrażające teraz nic. Blondyn szybko odwrócił wzrok, nie chcąc zwracać na siebie uwagi.
— Masz niesamowite oczy. Lśnią i przyciągają słońce. Jak czyste morze na płyciźnie – rzekł niespodziewanie nieznajomy, na powrót ściągając wzrok Nathaniela, który dostrzegł, że teraz obcy patrzy prosto na niego.
— Aaa... Dz-dziękuję – odrzekł, nieco speszony.
Dziwak. Nie powinienem się odzywać.
Mężczyzna jednak wciąż patrzył na niego, tym razem wodząc spojrzeniem po całej jego twarzy, po włosach i ciele. Chłopak poczuł się źle, jakby te ciemne oczy mogły przepalić w jego ubraniach i skórze dziury, gdyby tylko chciały.
— Jak masz na imię? – spytał tamten po chwili ciszy. Blondyn jeszcze nigdy nie modlił się tak gorliwie, aby pan Ducks zszedł znów na dół.
— Nathaniel, proszę pana – odpowiedział, czując się coraz gorzej.
— Mów mi po prostu Mrówkolew. Tak nazywa mnie większość ludzi – rzekł obcy, a chłopcu wydało się nagle, że skądś zna to imię. A raczej pseudonim. – Słyszałem, że potrzebujesz pieniędzy. Tak się składa, że przydałby mi się ktoś twojego pokroju.
— Przepraszam, ale chyba nie rozumiem... – Czy jemu się tylko zdawało, czy ten człowiek zaraz złoży mu jakąś niemoralną propozycję? Owszem, spotykał się już z takimi „ofertami”, ale raczej na ulicy i wieczorami, nie zaś w czyimś lokalu z samego rana.
— Jestem malarzem. Chciałbym spróbować cię namalować. Oczywiście, zapłacę.
O bogowie...
Teraz już wiedział, gdzie słyszał miano Mrówkolwa. Nawet on, nieinteresujący się sztuką właściwie wcale, wiedział o wspaniałym artyście, którego obrazy stale skupował król, szlachta i bogaci ludzie, chcący się pochwalić czymś niezwykłym. Ów szatyn znany był właściwie w całym królestwie, zaś tu, w Leverium – samej stolicy – nie było człowieka, który nie przeszedłby obok „Puszczy Królów” – ogromnego, pięknego fresku na jednej ze ścian murów pałacowych – bez zatrzymania się.
Na twarz Nathaniela natychmiast wpełzł kulturalny uśmiech, choć skrępowanie złożoną propozycją pozostało. Cóż, nie wypadało odmówić, choć... Co właściwie można namalować, jeśli wzoruje się na nim?
Niepewnie skinął głową, mrucząc coś na kształt „Mogę spróbować”, na co szatyn uśmiechnął się półgębkiem i rzucił parę monet na ladę. Następnie wstał, prosząc chłopca, by podążył za nim.
Nathaniel jednak nie wiedział, co zrobić. Z jednej strony zgodził się i przystał na propozycję Mrówkolwa, lecz zupełnym nietaktem byłoby wyjście, uprzednio nie pożegnawszy się z panem Ducksem. Poza tym decyzja o zgodzie chyba zapadła zbyt szybko. Nawet nie zdążył się porządnie zastanowić czy może...
Ale ten problem rozwiązał się sam. Otyły właściciel karczmy wyłonił się waśnie z zaplecza, kręcąc głową z niezadowoleniem na twarzy. Gdy jednak spostrzegł szatyna, który stał tuż przy znajomym mu chłopcu, wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem.
— Dziękuję za pyszne piwo, panie karczmarzu. Nie omieszkam się wspomnieć o tym miejscu moim klientom. A teraz pozwolisz, Nathanielu. Chciałbym zacząć jak najszybciej. – Ziemistooki uśmiechał się miło i pogodnie. Jakby nagle coś zaczęło rozświetlać jego twarz jakimś blaskiem, który jednak blondynowi wydał się... niejednoznaczny?
Cóż, właściwie i tak nie mam, co robić...
Pan Ducks za to wyglądał na bardzo, bardzo zadowolonego z obietnicy mężczyzny. I choć nadal patrzył ze zdziwieniem na chłopca, pożegnał ich obu miło, zapraszając ponownie.

Fertyczne tempo, jakie Mrówkolew nadawał, sprawiało, że podążający zań blondyn miał lekkie problemy z dotrzymaniem mu kroku. Mężczyzna zwinnie i z gracją wymijał ludzi, idąc żwawo przed siebie. Nathaniel o mało nie zgubił go w tłumie, kiedy ten skręcał nagle w pomniejsze uliczki wychodzące z powrotem na ruchliwsze drogi.
Wreszcie szatyn stanął przy jakiejś kamieniczce i poczekał spokojnie na chłopca, który niemalże dyszał. Artysta jednak nie podążył dalej, a... wszedł do środka.
Właściwie był to skromny, stary budyneczek o dwóch piętrach. Brudne, ciemne mury i obdrapane w niektórych miejscach ściany nie wskazywały na to, aby mieszkał weń tak znany i dobrze zarabiający ktoś (a o majątku Mrówkolwa mówiło się naprawdę wiele i żadna z tych plotek nie wątpiła w posiadanie przez niego dużej kwoty). Lecz Nathanielowi najdziwniejsze wydało się to, iż szatyn od razu skierował się ku schodom i nie zatrzymał ani na pierwszym, ani na drugim piętrze. Stanął dopiero przed drzwiami na poddasze.
Czy on mieszka jak jakiś student? Czy to możliwe?
— Proszę, wejdź. I nie wstydź się, nic nie jest tu urządzone po królewsku – rzekł mężczyzna, przepuszczając ździebko ogłupiałego chłopca przez próg.
Rzeczywiście w środku nie znajdowało się nic wyjątkowego. Dostrzegł kilka ścian nośnych utrzymujących budynek, które stały w różnych dziwnych miejscach.
Właściwie mieszkanie nie dzieliło się na pokoje: blondyn ujrzał troje drzwi w wielkim przestronnym pomieszczeniu. Żaden mebel nie wybijał się tak bardzo, jak można by sugerować po sławie malarza. Białe ściany, których pewnie dawno nikt nie odnawiał, kilka okien dachowych, piecyk w kącie, stół z krzesłami i stolik przy drobnej sofie. Oraz porozrzucane wszędzie wokół pędzle, farby, palety, płótna i inne narzędzia, których nie potrafił nazwać.
— Rozgość się, śmiało. – Szatyn znów przerwał ciszę, wskazując na sofę o ciemnozielonym obiciu. – Masz może ochotę na coś do picia?
— Nie, dziękuję, proszę pana – odparł odruchowo, niepewnie siadając we wskazanym miejscu.
— Proszę, żadnego „proszę pana”. Mów mi po prostu Mrówkolew, dobrze, Nathanielu? – powiedział mężczyzna z lekkim wyrzutem, patrząc znużony, jakby już wiele razy dopraszał się od ludzi o zaniechanie podobnych grzeczności. Następnie usiadł po drugiej stronie.
— Dobrze... Mrówkolwie.
Mimo wszystko chłopakowi ten pseudonim wydał się nieco dziwny, choć z grzeczności za wszelką cenę starał się nie myśleć o podobieństwie do śmiesznych robaczków.
I znów zapadła niezręczna cisza. Artyście jednak chyba to nie przeszkadzało, bowiem, nachyliwszy się nieco, znów zajął się kontemplowaniem jego oczu i twarzy, co doprowadzało Nathaniela do pełnej skrępowania rozpaczy.
— Mmm... Mógłbyś tak na mnie nie patrzeć? Proszę – dodał pospiesznie, odwracając wzrok za okno, którego widok mógł poszczycić się jedynie dachem sąsiedniego budynku i niedalekim widokiem reszty miasta.
— Och... Wybacz, jeżeli cię to peszy. Ale – jak powiedziałem – chcę cię namalować, a skoro zgodziłeś się tu przyjść, chyba masz zamiar przystać na moją ofertę. – Głos mężczyzny brzmiał niemal tak odurzająco jak wzrok ciemnych, ziemistych tęczówek.
Jak wilgotny torf, pomyślał, przez przypadek krzyżując ich spojrzenia i mimowolnie zatapiając się weń jak w prawdziwym bagnie.
— Rozbierz się – padło nagle.
Nathaniel powoli zmarszczył brwi, a w miarę jak to polecenie docierało do jego umysłu, jego policzki robiły się coraz bardziej rudoczerwone.
Brawo, Nathanielu! Jednak trafiłeś na zboczeńca!
Wstał nagle, uśmiechając się sztucznie i powoli idąc ku drzwiom tyłem.
— J-ja przepraszam, ale ch-chy-chyba się nie dogadamy... – rzekł cicho, nie spuszczając oczu z mężczyzny.
Ten przekrzywił głowę w niezrozumieniu, prostując się. I znikąd również na jego twarz wkroczył ciemny rumieniec, wyraźnie zabarwiający skórę na kościach policzkowych.
— Na bogów, nie! – krzyknął z obrzydzeniem, gdy dotarł doń sens własnych słów i to, jak odebrał je chłopak. – Nathanielu, źle mnie zrozumiałeś! Nie chodziło mi o to, żebyś... Żebym... Żeby cokolwiek... Niewłaściwego... Nie, nie, uwierz mi! – Mrówkolew plątał się w słowach z autentycznym zdumieniem w oczach, kiedy starał się wytłumaczyć chłopcu haniebną pomyłkę.
Blondyn zaś zatrzymał się nagle. Cóż, zboczeńcy raczej nie brzydzą się własnych praktyk, więc może rzeczywiście nie o to chodziło malarzowi? Z kolei to wskazywałoby na dość jednoznaczne myślenie z jego strony...
— Nathanielu, chodziło mi o to, że, skoro mam cię namalować, chciałbym poznać proporcje twojego ciała. Uwierz mi, proszę. I nie miałem na myśli... pełnego... negliżu... Wiem, że niektórzy ludzie postępują w... ten sposób, jednak ja do nich nie należę. Nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać. Naprawdę.
Chłopiec jeszcze chwilę walczył sam ze sobą, nie wiedząc, co zrobić. Z jednej strony uwierzył szatynowi, lecz pozostawała kwestia, jak przeprosić za podobne insynuacje. Nawet jeżeli wynikały one jedynie z odruchu.
— P-przepraszam. Naprawdę przepraszam. – Spuścił wzrok, nie wiedząc, co powiedzieć. Wyszło na to, że bezmyślnie obraził najlepszego i najznakomitszego artystę w tym mieście i kraju.
— Nic nie szkodzi. – Mężczyzna westchnął z wyraźną ulgą. – Cóż, szczerze mówiąc, rzeczywiście zabrzmiało to nieco... – Ponownie skrzywił się z oburzeniem. - Ale mniejsza z tym. Czy mógłbym cię zatem prosić, Nathanielu...?
Dziękuj teraz i się módl, że nie chce cię wyrzucić, głupku.
Blondyn odetchnął głęboko, po czym posłał Mrówkolwu przepraszający uśmiech. Następnie odwrócił się i ściągnął ciemną koszulę przez głowę, rozczochrując włosy. Właściwie dopiero trzymając ją w dłoniach, zdał sobie sprawę, że rozbieranie się plecami do kogoś, przed kimś zaraz stanie się niemal nago, należało do jednych z tych bezsensownych rzeczy.
— Nie, spodni nie musisz – rzucił nagle szatyn, kiedy chłopak sięgnął dłonią ku paskowi. Jasnowłosy westchnął z ulgą w myślach i zebrawszy się w sobie, odwrócił do malarza.
Tak jak się spodziewał, ciemnooki taksował wzrokiem jego bladą klatkę piersiową, wątłe ramiona i chudy brzuch. Nie głodował, jednak jego budowa sprawiała, że chyba można było policzyć wszystkie żebra.
Tymczasem artysta poprosił, aby odwrócił się z powrotem plecami. Chłopak odruchowo wyprostował się, zaciskając usta w wąską szparkę. Nathaniel nie przywykł i nie lubił, kiedy ktoś go tak uważnie oglądał. Zupełnie jakby był koniem na sprzedaż. Jednak widać, było to potrzebne, aby ocenić, czy jego wręcz dziewczęce ciało nadaje się na obraz.
— Dziękuję ci. Poczekaj na sofie – powiedział wreszcie mężczyzna, zrywając się nagle i odchodząc żwawym krokiem gdzieś na bok. Nathaniel powoli usiadł, kładąc koszulę obok siebie.
Mrówkolew tymczasem chodził w kółko, patrząc z reguły pod nogi. Kręcił się po pomieszczeniu, a nieraz i wokół własnej osi. Powoli zbierał w dłonie różne rzeczy. Słoik, pędzel, i kolejny, jakieś słoiczki i paleta. Odłożył dotychczasowe zdobycze na stolik i skierował się ku jednym z dwojga drzwi. Otworzywszy je za pomocą kluczyka, wszedł do ciemnego, ponurego pomieszczenia, wracając po krótkiej chwili z prześcieradłem, sztalugą i białym płótnem.
— Dobrze, jest dobrze... – mruczał do siebie, kiedy blondyn obserwował jego dziwne poczynania. W końcu, po parunastu minutach, wszystko się skończyło i malarz stanął przed nim z tryumfalnym uśmiechem, rozłożywszy we właściwym i starannie wybranym miejscu sztalugę.
— Uhm... Co teraz? – spytał nieśmiało chłopak, patrząc z zaciekawieniem.
— Teraz, drogi chłopcze, przepasaj się prześcieradłem i usiądź tu, na oparciu. – Mężczyzna z dziwnym podnieceniem podał mu materiał. W czasie gdy turkusowooki zmagał się z ogromem białej bawełny, malarz przygotował paletę i kilka farb przy sztaludze, po czym zaczął układać sobie w dłoni węgiel. Wreszcie obaj byli gotowi.
— Wspaniale. A teraz, proszę, połóż dłonie na kolanach, wyprostuj się i spójrz za okno. Tak jak wtedy, gdy cię obserwowałem, Nathanielu.
Nie trzeba było wiele czasu, by skrępowany kolejnymi atakami nachalnych, taksujących spojrzeń artysty chłopiec poczuł się dokładnie tak, jak chciał tego Mrówkolew. I choć oddychał spokojnie, dziwnie przyjemne uczucie niczym podskakujące z radości zwierzątko wiło się w jego umyśle, mieszając ze wstydem, gdy raz po raz uświadamiał sobie, że oto siedzi przed najlepszym malarzem królestwa, który maluje właśnie jego portret.

7 komentarzy:

  1. I właśnie dobrze, że fabuła inna! Teraz nie rozmyślam ciągle nad kanonicznym zachowaniem postaci, tylko o samej akcji. A jest o czym, o. Bo - naprawdę - potrzeba sporej ilości weny, by w ciągu zaledwie takiego kawałeczka przedstawić nam głównego bohatera oraz dwóch bohaterów pobocznych i się w tym wszystkim nie poplątać. To jest po prostu wspaniałe! Ciężko mi powiedzieć, co najbardziej mi się spodobało. Chyba każdy szczegół jest dopracowany. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co napisać w pierwszym komentarzu. Zapowiada się wybornie. Teraz liczę tylko na to, iż wena cię nie opuści i - cóż - kolejny raz muszę czekać do piątku. Ech, takie życie. Dobra, to ja już zmykam, by bezsensownie nie lać wody. Wiedz, że już to ubóstwiam i czekam na kontynuację.

    Grell~

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę że pierwsze miejsce w pierwszym rozdziale juz zaklepane,co nie Grell?:)
    No,no,zaczyna sie robić ciekawie.Będzie na co czekać przez nastepne piatki...Yay...Adekwatnego suchara nie mam w tej chwili,ale obejdę się.Wolę wdychać cykoriowy dym:)

    Heart_of_Wild

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne! Przyznaję, że bohaterowie są bardzo wyszukani. Jestem w szoku, jak w paru wersach tak dobrze można opisać postać, właściwie od A do Z. Podoba mi się też to lekkie napięcie pomiędzy bohaterami. W sumie nie dziwię się Nathanielowi, ale i tak Mrówkolew jest świetny :3 Ten stereotyp artysty jaki na niego nałożyłaś fajnie wygląda w tej rzeczywistości. Mam już w głowie tą akcję. Właśnie, wspomnę że Twoim wielkim atutem jest to, że przedstawiasz sceny w taki sposób, że bardzo łatwo je sobie wyobrazić. Był tam mały błądzik, ale przemilczmy go. Najbardziej podoba mi się środowisko w jakim obracają się bohaterowie. Bardzo lubię takie opowiadania. Całokształt jest bardzo dopracowany i tutaj szacunek, że udało ci się to napisać w tak krótkim czasie! Czekam na piątek i odliczam dni.
    Pozdrawiam, Shiemi :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawy temat, nie schrzań tego. Widzę duży potencjał w tym opowiadaniu, szczególnie że pokochałam Mrówkolwa, i jestem ciekawa Nathaniela. Bardzo ładne opisy i świetna kreacja postaci; śladowa ilość błędów. Muszę przyznać, trochę się czuję zażenowana tym, że oceniam cię z tak marną znajomością gramatyki,ale rzuciła mi się w oczy jedna rzecz. Mianowicie, nie jestem pewna czy można zacząć zdanie od "oraz". Jeśli tak, to mnie potem morduj na gg.

    OdpowiedzUsuń
  5. :D
    Nareeeeszcie. Czekałam na "Księcia" od 123456789 dni i w dodatku czytam z opóźnieniem. Męczysz, Racuchu.
    Mrówkolew i Nathaniel. No no. Podoba mi się świat przedstawiony i pomysł na postacie, jestem bardzo ciekawa, jak to rozwiniesz.
    Chcę powdychać cykorię i pogapić się na prace Mrówkolwa.
    Napisałam to ja, czyli Brukiew~

    OdpowiedzUsuń
  6. Brukiew ty spóźniona? To co ja mam powiedzieć? Ale cóż... Teraz komentarz. Nie licząc tej skrajnej ilości błędów jakie były (nie zakłóciły one jednak czytania) nie mogę się nadziwić jak opisujesz postaci. W pełni zgadzam się z Grellem. To niesamowite ile zdołałaś zawrzeć w takim rozdziale. I to jeszcze w ten sposób żeby się czytelnik nie znudził! Siedzi mi w głowie Eros o turkusowych oczach. Takie moje małe skojarzenie z pozującym Natem. Przyznam, że gdy próbowałem narysować sobie mniej więcej plan miasta, miałem małe kłopoty. Z prologu miałem wrażenie takiej autentyczności naszych czasów. Z kolei z tego rozdziału miałem wrażenie otoczenia z "Atramentowego Świata".... Bardzo interesująco na kreowana postać. Istny profesjonalista pełną gębą. Jestem ciekawy jak to się rozwinie. Zwłaszcza jak będzie wyglądał ten obraz xD czekam do piątku niecierpliwie

    OdpowiedzUsuń
  7. Aww ... jestem strasznie ciekawa jak rozwinie się akcja. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, z nadzieją, że jak zwykle będzie świetny :3

    OdpowiedzUsuń