Siedem ciężkich kamieni ustawionych w kształt figury, w której wnętrzu leżały cztery inne. Pod każdym z nich znajdowała się wymalowana boską krwią pieczęć ze znakiem oka mającego obserwować i być czujnym na każdą aurę cały czas. Siedem kamieni miało przynieść powodzenie swej misji w odszukaniu zła, czterem w środku zaś przypadło zabicie każdej zachwianej magii, jaka spróbuje obok nich przemknąć.
Takich zakopanych pod ziemią pułapek Psi Bóg przygotował czterdzieści dziewięć. Wyznaczały one granicę wokół całego jego terenu. Granicę, w której samo pobliże nie podejdzie żadna wroga istota. Z żadnej strony.
Ta gruba bariera nie była jedyną, jaką Inugami postawił, by zapewnić swym podopiecznym bezpieczeństwo. Obcy yōkai wszakże wkroczył już na jego teren. Dlatego też w środku kami postawił jeszcze jeden, bliźniaczy temu okręg, a wokół samego chramu rozstawił jedne z najsilniejszych pieczęci, jakie znał, skupiając w ich wnętrzu tak wiele ochronnej magii, ile tylko mógł, by ludzie oraz niewinne stworzenia mogły doń wchodzić i wychodzić.
Biegnąc po raz ostatni wzdłuż swych granic, ostatecznie upewniał się, że nie ma weń żadnych luk. Bariera otaczała teren szczelnie, wznosząc się na kształt kopuły nad ziemią, a także pod nią. Inugami stworzył dokładnie zamkniętą kulę, do której wnętrza nie miało prawa prześlizgnąć się nic o mocy większej niż yōkai leśnych dzieci.
Zamknął ślepia, by skupić we wnętrzu swą moc na kolejnym zaklęciu. Gdy je otworzył, obok niego biegło lustrzane odbicie wielkiego Akity, który czujnym wzrokiem oglądał wszystko wokół. Jego wygląd, ciężar, a nawet zapach być dokładnie taki sam co prawdziwego kamiego, by żadne stworzenie nie zorientowało się, iż to nie jest prawdziwy Psi Bóg. W poprzednich latach na okres kaminakizuki także zostawiał za sobą takie sobowtóry, tym razem jednak biegało ich po lesie znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
Musiał chronić swój teren. Musiał chronić swój chram. Musiał chronić Kiyori.
Wtem poczuł, jak coś naciska na barierę. Nie próbowało jej złamać, lecz wyraźnie sprawdzało wytrzymałość postawionej magicznej ściany.
Natychmiast rzucił się w tamtą stronę. Póki nadal tu trwał, miał szansę dopaść tego demona. A nuż przy tej granicy stał właśnie on?
Tym razem wiatr mu sprzyjał, wiejąc ze strony, w którą pędził co sił w łapach. Lecz prędko zwolnił, orientując się, że to wcale nie był zły yōkai. To była istota o wiele silniejsza.
Uśmiechnął się w sercu, dotarłszy na miejsce, gdzie za granicą stał wyczekująco znajomy kitsune.
— Lepiej odsuń się od tej bariery, przyjacielu – rzekł, przybrawszy ludzki aspekt. Lis żachnął się jedynie.
— Nie musisz mi tego mówić, sam czuję twoją magię. Gotujesz się jak na wojnę, Psi Boże. Tak brutalne metody… Nic dziwnego, patrząc, z kim mam do czynienia – mruknął zaczepnie.
Inugami wszedł w granicę bez trudu. Magia przypominała gęstą galaretę, maź oblepiającą umysł i siły, choć ciało mogło się weń poruszać tak samo jak wszędzie. Przeszedłszy kilka długich kroków, wyciągnął dłoń ku mężczyźnie, by przeprowadzić go bezpiecznie do środka. Kitsune był zbyt silny, bezeń pieczęcie od razu rozpoznałyby go jako zagrożenie.
Złotooki nie ukrywał wzdrygnięcia, gdy chwycił rękę Psiego Boga, co ów zignorował, łącząc swą aurę z lisią.
— Zostawię w tobie ślad. Dzięki temu bariery nie będą cię atakowały – powiedział z delikatnym uśmiechem. Nie powinien się teraz cieszyć, gdy tak wielki ciężar spoczywał na jego barkach, lecz obecność kitsune oznaczała tylko jedno.
— Mam nadzieję, że utrzyma się wystarczająco długo. Obrzydliwa jest ta magia. – Głos i słowa mężczyzny łączyły się w jedną całość, zaś pełna odrazy mina nie sugerowała niczego innego niż całkowitej szczerości yōkai. Dopiero znalazłszy się po drugiej stronie, odezwał się znów. – Inari-sama wysłał mnie tu na ponad miesiąc. Zupełnie jakbyś sam nie mógł sobie poradzić po powrocie.
Niezadowolone szczeknięcie lisa i gwałtowne machnięcia ogonem cieszyły Inugamiego. Wiedział, że ten nigdy go nie okłamał, wolał bowiem okazywać wszem i wobec swoją pogardę i znudzenie, niż udawać miłego i posłusznego. Jak jednak zadecydował jego wielki kami, tak byakko kitsune musiał uczynić.
— Czy czcigodny Inari wyraził swoje zdanie o tamtym artefakcie? – zapytał białowłosy, zakładając za ucho rozrzucone kosmyki, które wymknęły się spod uwiązanego wysoko rzemienia.
Lis pokręcił głową.
— Inari-sama miał za dużo na głowie, żeby zajmować się twoimi problemami. Powiedział tylko, że to nie jest magia z tego regionu, a z dalekiego południa. Być może weźmie go ze sobą do Izumo Taisha i tam rozmówi się z tobą. – Obrzucił kamiego lustrującym spojrzeniem od stóp do głów. – O ile smok nie będzie brzydził się zniżyć do poziomu psa.
Nie przejąwszy się jego słowami, Inugami znów przybrał psi aspekt. Dzwonki na jego łapie szeleściły co krok.
Kitsune w tym czasie przeciągnął się mocno i rozejrzał dookoła. Następnie wciągnął głęboko powietrze w płuca i wypuścił je powolutku. Jego klatka piersiowa wyraźnie zafalowała pod wpływem owej czynności, a kształtne mięśnie ukazały się pod opaloną skórą. Dłonią yōkai uchwycił część spiętych włosów i pogładził je delikatnie, z zadowoleniem.
Psi Bóg podążył truchtem przed siebie, nie przejmując się lisem. Wiedział, iż ten pójdzie za nim, po drodze na swój sposób zaznajamiając się z różnymi niż w swym chramie zapachami i okolicą. W końcu spędzi tutaj pełny miesiąc, a nawet i kilka dni dłużej, jeżeli taka była decyzja samego Inariego.
Odległość między nimi znacznie się zwiększyła i po pewnym czasie Inugami czuł tylko lekki zapach magii lisa. Nie wątpił jednak, by ten zdołał po śladach jego łap dotrzeć do chramu. Tam również się udał.
Musiał wyjaśnić obecność lisa Kiyori.
Przed wejściem na haiden rozejrzał się w poszukiwaniu dziewczynki. Nie było jej na placu, oczy kamiego jednak prędko dostrzegły ją przy werandzie, spod której najwyraźniej zamiatała brud. Od kilku dni nie padało, więc ziemia była sucha i dało się bez większego problemu zmieść opadłe liście.
— Yori-san! Dzień dobry. – Ujrzawszy wielkiego Akitę, czarnooka ukłoniła się z szerokim uśmiechem. Kami od razu przyjął ludzką postać.
— Witaj, Kiyo-san.
— Jak ci mija dzień?
Mężczyzna pogłaskał dziecko po głowie.
— Postawiłem dziś ostatnie pieczęcie, więc mam powody, by być zadowolonym – rzekł, po chwili zaś dodał zatroskanym głosem – Teraz naprawdę nie powinnaś wychodzić poza chram. Użyłem pieczęci, które reagują na moc w duszach stworzeń i podejrzewam, że na ciebie również mogłyby zareagować. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
Dziewczynka zacisnęła usta, patrząc bogu prosto w oczy.
— Więc przez kolejny miesiąc będę mieć tu swoją złotą klatkę. Poczekam na ciebie cierpliwie, Yori-san.
Słowa Kiyori zdumiały Inugamiego, co bez wątpienia odbiło się na jego twarzy. Owszem, wiedział, że młoda miko będzie zań tęsknić, nie spodziewał się jednak, iż rozłąka w połączeniu z przymusem nieruszania się z chramu sprawi, iż będzie się czuła uwięziona.
Nie chciał, by była nieszczęśliwa.
Nachylił się nad nią, pozwalając kilku niesfornym kosmykom opaść swobodnie do przodu.
— Wrócę najprędzej, jak tylko się da. Obiecuję ci to, Kiyo-san – powiedział, po czym pocałował dziewczynkę w czoło.
Twarz czarnookiej rozświetlił uśmiech.
— Wierzę ci całym sercem.
— Jesteś ciepłem w mojej duszy – wyszeptał czule. Dłoń mężczyzny zsunęła się na ramię Kiyori, gdy wyczuł zbliżającego się lisa. – Muszę ci powiedzieć o jeszcze jednej sprawie.
W tym właśnie momencie na plac wkroczył kitsune. Jego silna magia natychmiast zwróciła wzrok kamiego w stronę ściany sosen. Złotooki ocenił pobieżnie to, co ujrzał. Widać było, jak bardzo nie podoba mu się wizja spędzenia tu tak wielu dni.
— To ten yōkai, z którym cię widziałam, Yori-san – rzekła z zaskoczeniem dziewczynka, również i tym razem zażenowana skąpym strojem obcego.
— „Ten yōkai”, dziecko, ma imię i tak się składa, iż jest sługą Inariego-sama, więc jako adeptka miko mogłabyś zwracać się do mnie grzeczniej – upomniał ją kitsune, z niezadowoloną miną zbliżywszy się do nich.
Inugami postanowił zignorować jego ostre słowa i zaczął tłumaczyć ową sytuację.
— Kiyo-san, oto Shinjinarumo. Byakko kitsune Inariego-sama z sąsiedniego chramu. Inari-sama zgodził się wysłać jednego ze swoich lisów, by dodatkowo pilnował tego terenu pod moją nieobecność. Dlatego właśnie Shinjinarumo będzie ci towarzyszył przez najbliższy miesiąc.
Obcy żachnął się z niezadowoleniem.
— Mało, że będę musiał pilnować twojego obszaru, to jeszcze mam zajmować się jakimś dzieciakiem, którego bardziej lubisz? Obiektywna twoja miłość do „wszystkich istot”, wybitnie obiektywna – sarknął kitsune. Na jego słowa Kiyori od razu spięła się i zacisnęła usta. Lecz mimo całej widocznej w jej postawie niechęci pamiętała, że musi okazać szacunek, dlatego też ukłoniła się głęboko przed złotookim.
— Proszę mi wybaczyć, Shinjinarumo-san, nie chciałam pana obrazić. Nazywam się Nakatomi Kiyori i proszę o wybaczenie za sprawienie panu kłopotu. Jestem bardzo wdzięczna, iż zgodził się pan zastępować Inugamiego-sama na jego miejscu.
Przez chwilę Shinjinarumo patrzył z nieodgadnioną miną w stronę dziewczynki, by żachnąć się ostatni raz.
— Przyjmuję te przeprosiny. Ale ja na nic się nie zgadzałem. Wypełniam jedynie wolę mojego kamiego.
Psi Bóg odetchnął w duchu. Wiedział, że o ile lis nigdy nie zdawał się zadowolony z czegokolwiek, poczuł odrobinę sympatii do jego małej miko. To na pewno mogło ułatwić zarówno dziewczynce, jak i kitsune wytrzymanie miesiąca na jednym terenie.
— Yori-san, kiedy ruszasz w drogę? – zapytała czarnooka po chwili. Lis w tym czasie zaczął chodzić powoli po chramie, odprowadzany ich spojrzeniami.
— Za dwa dni. Chcę jeszcze zapewnić bezpieczeństwo niektórym z silniejszych yōkai mieszkających tu.
— To znaczy?
— Zostawię na nich swój ślad, który rozstawione przeze mnie pieczęcie rozpoznają i dzięki temu nie będą reagowały na wszystkie istoty – wyjaśnił jej. – Na tobie też muszę taki zostawić, w razie gdybyś potrzebowała zejść do miasteczka. Mówiłem ci, iż jako błogosławione dziecko masz w sobie moc, na którą pieczęcie mogłyby zareagować.
— Jesteś pewien, Yori-san, że ten ślad utrzyma się wystarczająco długo? – W oczach dziewczynki widać było nutę strachu, którą kami natychmiast rozwiał kolejnymi słowami.
— Oczywiście, że tak. Pozostanie on tak długo, jak ja tego chcę. Gdy wrócę i usunę te dodatkowe granice, wystarczy moja wola i wszystkie te ślady znikną – rzekł uspokajająco. Prawda była jednak taka, iż zdjęcie pozostawionych znaków będzie wymagało odeń więcej niż „odrobina woli”, jego magia zaś zniknie zupełnie dopiero po kilku tygodniach.
Kiyori pokiwała głową, po czym spojrzała na znikającego za rogiem jednego z budynków lisa. Oczy Psiego Boga podążyły za jej wzrokiem, a wtedy dziewczynka znienacka mocno przytuliła białowłosego. Zaskoczony dopiero po chwili także ją objął, zdając sobie nagle sprawę, że głowa czarnookiej sięga mu już do mostka.
— Yori-san… Jesteś pewien, że temu yōkai mogę zaufać? Że będzie dobrze pilnował terenu pod twoją nieobecność? – zapytała trwożnie.
Dopiero wtedy Inugami zdał sobie sprawę, jak złe wrażenie kitsune nań wywarł. I jak bardzo dziewczynka starała się stłumić w sobie cały strach.
— Nie martw się. Shinjinarumo jest nieprzyjemny w obyciu, jednak zawsze wypełnia wolę Inariego-sama. Możesz na nim polegać bez obaw. Bez względu na to, jak bardzo będzie narzekał, zawsze ci pomoże – mówił, głaszcząc ją po związanych włosach. – Chociaż na to nie wygląda, jest moim przyjacielem od wielu lat. Ufam mu.
Spojrzenie dziewczynki, które ta mu posłała, nadal nie wydawało się do końca przekonane, lecz Kiyori już więcej nie wyraziła swojego powątpiewania. W zamian za to wtuliła się w jasne kimono Psiego Boga i wilgotnym głosem dodała:
— Będę za tobą bardzo tęskniła, Yori-san. Mam nadzieję, że nic ci się nie stanie.
Słowa te rozczuliły kamiego, który uśmiechnął się łagodnie.
— Jestem silny, więc nie musisz się o mnie martwić. A miesiąc minie w mgnieniu oka, zobaczysz. Nim się obejrzysz, znów będę na ciebie czekał pod wiśnią.
Jeszcze przez chwilę tak stali, gdy z oddali dał się słyszeć głos Fukakiego wołający czarnooką. Ta niechętnie puściła Inugamiego, by pożegnać się i szybko pójść do shinshoku. Bóg widział jednak łzy, które szkliły się w jej ciemnych oczach.
Mężczyzna wyprostował się, patrząc jeszcze chwilę w miejsce, gdzie dziewczynka zniknęła. Jego oczy wypełniła nagle pewność i zdecydowanie. Poczuł tylko, jak wzbierająca weń siła roziskrza jego aurę, a ptaki siedzące na drzewach milkną zupełnie.
Nikomu nie może się stać krzywda pod moją nieobecność, pomyślał, odwróciwszy się. A zwłaszcza jej.
Dwa dni później wraz ze wschodem słońca wyruszył.
Promienie złotej tarczy muskały delikatnie ziemię, która pod silnymi łapami Psiego Boga uginała się w wilgoci zatrzymanej jeszcze nocą. Trawy gniły w martwej jesiennej wodzie wraz z liśćmi, które tworzyły gruby dywan rozpadającej się materii. Zimny wiatr ogałacał drzewa z resztek godności ich życia. Kami czuł, iż zima w tym roku nadejść miała prędzej niż zazwyczaj.
Z każdym dniem krajobraz się zmieniał. Znajome sosnowe lasy na w górach ustąpiły miejsca czerwonym liściastym borom porastającym pagórki. Następnie otaczały go rzeki i jeziora pełne zapadających w zimowy sen ryb. Te zaś zmieniły się w płaskie równiny, ciągnące się jak okiem sięgnąć w dal. Ludzie mieszkali nań, uprawiali swe rośliny, wznosili swe miasta i żyli innym życiem. Niejednokrotnie Inugami przebiegał obok opuszczonej dawno temu kapliczki, po której nie ostał się nawet kamień maleńkich ścian, a jedynym śladem była pozostawiona w magii dziura. Brakujący element rzeczywistości.
Wiele dni trwało, nim Psi Bóg dotarł na miejsce, mogąc liczyć wyłącznie na siłę swych łap. Równiny znów zaczęły unosić się, zaś horyzont nikł za coraz wyższymi pagórkami. Miast na południe, zmierzał teraz na zachód, gdzie słońce kończyło swą codzienną wędrówkę po niebie.
Aż oto właściwego dnia trafił w region, który dane mu było widzieć jedynie podczas istnienia jako kami.
Przed Inugamim stała pierwsza torii chramu Izumo Taisha.
Stara drewniana brama wznosiła się wysoko do nieba. Jej szczyt sięgał niewiele niżej od koron rosnących w pobliżu drzew. Po lewej stronie wejścia znajdował się obelisk z inskrypcją, po drugiej zaś stała tablica z nazwą chramu. „Tu stworzeniami opiekował się Ōkuninushi, wielki kami żywych istnień”.
Psi Bóg przybrał ludzki aspekt, nim przeszedł przez bramę. Świat wokół zdał się zamilknąć, gdy postąpił krok do przodu na wysokich tengu geta, jakie ubrał specjalnie na tę wyjątkową uroczystość.
Karankoron. Odgłos drewnianych sandałów na pojedynczym zębie przez chwilę brzmiał, jakby był jedynym dźwiękiem rozpraszającym wszechobecną ciszę. Karankoron. Drzewa szumiały w tle, lecz zdawały się jednocześnie znajdować w zupełnie innym wymiarze. Karankoron. Jeszcze tylko dwa kroki dzieliły Inugamiego od wejścia na teren Izumo Taisha.
Karankoron.
Wraz z przestąpieniem przez granice wyznaczane dwiema kolumnami torii Psi Bóg znalazł się w zupełnie innym miejscu niż wcześniej. W dotychczasowej ciszy nagle rozbrzmiały odgłosy setek rozmów w językach tak wielu, iż nawet te znajome zdawały się brzmieć obco. Pustkę wokół białowłosego znienacka wypełniły barwne postacie setek, jeśli nie tysięcy innych kamich. Od najmniejszych duszków wznoszących się tuż przy ziemi, po ogromne kami takie jak wielkie woły machające ze świstem długimi ogonami i dzwoniące niezliczoną ilością swych złotych ozdób przy każdym kroku czy potężne węże pełznące po sandō z dźwiękiem wypełniającym przestrzeń kakofonią szelestów i tarć nieskończonej liczby łusek o żwir.
Inugami odetchnął, by z wyprostowanymi plecami i wzrokiem wbitym przed siebie podążyć spokojnie do celu. Za każdym razem ta zmiana uderzała weń równie mocno. Magia na terenie Izumo Taisha nie pozwalała stworzeniom świata nieskończonego ujrzeć siebie nawzajem, póki nie przekroczyły pierwszych świętych granic samego chramu.
Sandō ciągnęła się bardzo długo. O wiele dłużej nawet niż ścieżka z podnóża góry, na której mieścił się chram Psiego Boga. W połowie drogi zaś znajdował się most wykonany z jasnego kamienia, którym przekroczyć się dało płynącą w dole rzekę. Jej kamienne bulwary wytyczały prosty szlak wodnego traktu, swą wysokością nie dając jej nigdy wylać się poza swe granice.
Za mostem droga dzieliła się na trzy ścieżki wytyczone przez stare drzewa sosnowe. Tradycją było, iż bogowie zmierzający na wielkie spotkanie w Izumo Taisha kroczyli zawsze środkową, gdzie stała druga brama torii. Inugami przekroczył ją wraz z innymi bóstwami i poczuł od razu, że znalazł się o wiele głębiej w świecie Ōkuninushiego. Uczucie to przypominało zapadanie się coraz niżej w dziwaczną głębinę.
Mężczyzna rozejrzał się, patrząc na kroczących tak jak on samotnie kamich i po idących w parach bądź grupkach przychylnych sobie bogów. Niektórzy z nich, nie przyjąwszy ludzkich aspektów, zapewne manifestowali swoją siłę w ciałach gigantycznych zwierząt. Niektórzy zaś zapewne nie mieli ochoty zmieniać postaci.
Sosny tu nigdy nie mają czerwonych pni, pomyślał tęsknie. Wiśnie zaś nigdy nie są tak stare.
Pragnienie powrotu już teraz gnieździło się bardzo wygodnie w jego duszy, musiał je jednak zignorować. Wszakże dom ujrzy najwcześniej za pół miesiąca.
Wtem przed kroczącym orszakiem pojawił się wielki posąg. Brąz sczerniał już dawno temu, pozostawiając jedynie w pamięci co starszych kamich swe niegdysiejsze świeże piękno. Inugami widział, że tylko kilku idących bogów poza nim uniosło wzrok na postać siedzącego mężczyzny. Wznosił on ręce ku górze w rozkazie, wywołując na zastygłym w metalu morzu wielką falę, która wypluwała z siebie okrągły świat.
Ponad czterysta razy Psi Bóg widział ów posąg i za każdym z nich wciąż czuł nieodparte wrażenie, iż siedząca postać lada chwila powstanie, by zabrać ledwo co narodzony świat i stworzyć zeń to, co dziś znajdowało się wokół wszystkich istot.
Posąg znajdował się pośród kwiecistych rabat, których pielęgnacją zajmowali się tutejsi kapłani. W przeciwieństwie do Ikirunegau Jinja wielka Izumo Taisha potrzebowała o wiele więcej sług niż niewielki chram na szczycie góry. Dlatego też tutaj rządzili kannushi, shinshoku zaś jedynie im pomagali. Miko tymczasem rządziły w o wiele mniejszej ilości dziedzin niż w jego chramie.
Walka o hierarchię budzi się w ludziach nawet w świętym miejscu.
Spomiędzy kształtowanych w pokrzywione staruszki drzew o kuliście uformowanych gałęziach wyłaniały się piętrowe budynki, gdzie owi liczni słudzy jedli, uczyli się i spali. Inugami dostrzegł kilka idących werandami osób. Sztywno wyprostowane plecy i pospieszny, choć pełen gracji krok. Wyglądali bardziej jak marionetki na pokaz aniżeli prawdziwi ludzie.
Kami naprawdę nie lubił wielkich chramów.
Wtem dostrzegł przed sobą mur. Niezbyt wysoki, lecz wyraźnie oddzielający pewną przestrzeń od świata zewnętrznego. Wejście nań prowadziło wyłącznie przez trzecią, ostatnią na ich drodze torii. Prawdopodobnie najstarszą ze wszystkich, jakie białowłosemu dane było widzieć podczas całej swej egzystencji. Powiewające na delikatnym wietrze dwa białe shide kontrastowały z ciemnym, na pewno kilkusetletnim już cedrowym drewnem, które o dziwo jeszcze nie pękło ani nie zbutwiało pod wpływem niszczycielskiego czasu.
Kami wpatrzył się w ścieżkę przed swoimi butami. Aura otaczająca tę bramę była tak silna, iż poczuł się bezbronny i nic nieznaczący w jej bliskości. Zdawało się, że torii wyciągnęła zeń całą energię, całą moc, gdy przezeń przeszedł, pokornie tuląc swe myśli i pragnienia jak najbliżej serca. Wyryte na kolumnach bramy inskrypcje mieniłyby się swą energią, gdyby ta magia miała barwę.
Nie tylko Inugami odetchnął z ulgą, przekroczywszy ostatnią torii. Kątem oka widział, że razem z nim w tej najgłębszej części chramu wszystkie bóstwa unoszą powoli głowy, by spojrzeć wreszcie przed siebie i stwierdzić, iż dotarli do celu.
Honden Izumo Taisha stał właśnie przed nimi.
Wzniesiona z ciemnego już, cedrowego drewna budowla dawała wrażenie, jakby nic poza nią na haidenie nie miało miejsca się znaleźć. Choć wokół widać było mniejsze budynki jak kagura-den czy stojące w oddali kaplice pomniejszych bóstw, oczy wszystkich istot tu zebranych wpatrzone były wyłącznie w honden, u którego wejścia wisiał grubszy od kolumn wspierających dach ofiarnego heidenu shimenawa. Spleciony z kilku potężnych sznurów ryżowej słomy, z połączonymi zeń dwoma grzebieniami ochronnych shide, przyciągał uwagę bardziej niż złocone belki, które wspierały sufit.
Przed heidenem stało już wiele wcześniej przybyłych kamich. Psi Bóg zdawał sobie sprawę, iż orszak, wraz z którym on się tu znalazł, był najprawdopodobniej ostatnim, jaki miał przybyć do Izumo Taisha, dlatego też serce przeszyła mu trwoga o odgłosie zamykanych za bóstwami drzwi hondenu, gdzie na każdego z nich przyjść miała pora, by rzucić starożytnymi kośćmi.
Losy istnień ustalić mieli wszyscy zebrani tu kami kilkoma rzutami, lecz tak jakby ustalał się on sam. Mięśnie na plecach białowłosego same spięły się na tę myśl. Cóż za przerażającą potęgą był ów „los”.
Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odruchowo zrzucił ją z siebie, odwracając się przodem do tego, który go dotknął. Szeroko rozwarte oczy wbiły się w postać stojącą spokojnie w miejscu.
Stał przedeń sam ryżowy bóg.
O, ja głupi!
— Czcigodny Inari, wybacz mi mój bezmyślny ruch – rzekł z przestrachem, natychmiast kłaniając się głęboko ze skruchą.
Postać wysokiego wątłego mężczyzny o szarych jak otoczaki oczach i długich smolistych włosach patrzyła nań z różowymi ustami ułożonymi w półuśmiech. Jego morskie kimono z wizerunkami maiko wisiało nieco na ciele pozbawionym mięśni niemal zupełnie. Brwi będące zaledwie kropkami uniosły się, gdy skośne oczy potężnego kamiego spoczęły z dziwnym rozbawieniem na Psim Bogu. Wyglądał jak żywcem wyjęty z malowidła męskiego teatru.
— Nie lękaj się, żadnej krzywdy nikt ci tu nie uczyni. Wszakże jesteśmy w chramie samego Ōkuninushiego, nieprawda? Któreż stworzenie okazałoby tyle swej zarozumiałości, co głupoty, by próbować rozlewu krwi w tym świętym miejscu? – Słaby głos Inariego był delikatny, wysoki, niemalże dziewczęcy. Tak dobrze odzwierciedlał jego postać młodocianego mężczyzny, iż każdy nabrałby się od razu, że tak wygląda jego ludzki aspekt.
Inugami uniósł głowę, uważnie przyglądając się reakcjom czarnowłosego. Zdawał sobie sprawę, iż ten kami nie pokazywał po sobie nawet krztyny tego, co naprawdę działo się w jego umyśle. Bóg, któremu służbę przyrzekły same lisy, musiał być przecież znacznie odeń sprytniejszy i uważny.
— Długa droga musiała dać mi się we znaki, o czcigodny Inari. Przed podróżą jeszcze znajoma ci już sytuacja…
— Wiem – przerwał mu Inari z tym samym subtelnym uśmiechem, który na jego bladej twarzy ledwie się tlił. – Troska twa jednak musi zaczekać.
Uścisk na jego ramieniu na krótki moment się wzmocnił, różnica w sile jednak była tak niewielka, iż Inugami niemalże jej nie zauważył.
Inari po chwili zatoczył ręką koło, zaznaczając tym gestem całą zebraną grupę bóstw. Wraz z tym jego postać zupełnie naturalnie przybrała na wzroście, kimono zaś zmieniło barwę na granatową. Tańczące kolorowe maiko poruszyły się, przemieniając w lodowo błękitne smoki spływające spiralnym lotem w dół. Białowłosy dostrzegł, iż na zmężniałej twarzy kamiego pojawiły się lwie zmarszczki, a oczy stały się czarne i przenikliwe niczym nocny mrok.
— Zebrali się tutaj wszyscy bogowie z naszego świata poza jednym – rzekł znienacka tubalnym głosem. – Jak myślisz, ilu z nich obawia się o bezpieczeństwo swych terenów pod ich nieobecność?
— Wielu, Inari-sama. – Psi Bóg zmienił sposób mówienia do boga. Wiedział, iż wyrażanie swej poddańczości względem niego jest jedyną słuszną drogą, lecz jako jeden z pełnoprawnych kamich nie mógł bez przerwy sprowadzać się do najniższej pozycji przy innym bóstwie.
— Tak właśnie. A ilu z nich zdaje sobie sprawę z zagrożeń, jakie istnieją wszędzie na tym świecie? – Surowe oblicze Inariego zwróciło się z powrotem do czerwonookiego. Czuł, iż słowa ryżowego boga mają głębszy sens.
— Wszyscy, Inari-sama. Każdy z nich ma moc kamiego i potrafi wyczuć zło w duszach – odparł.
— A jakie stworzenie swoją magią może równać się z potęgą magii kamich?
— Żadne, Inari-sama.
— Dlatego też przestań się trwożyć! – Kami po raz kolejny zmienił postać i przed Inugamim stała teraz śliczna kobieta o powabnych kształtach. Jej figlarne zielone oczy wybijały się dzięki zielonemu niczym leśny mech kimonie, a upięte wysoko włosy odsłaniały długą szyję. – Mój sługa pomoże ci ochronić twe tereny. A przy zostawionych przez ciebie potężnych pieczęciach twej słodkiej małej przyjaciółce nie grozi żadne niebezpieczeństwo.
Białowłosy odpowiedział na uśmiech kobiety swoim uniesieniem kącików ust ku górze, choć w środku uczuł lęk. To oczywiste, iż Inari, jego patron i najbliższy opiekun, wiedział o błogosławieństwie Kiyori, lecz domysł co do tego faktu, a rzeczywiste przekonanie się brzmiały zupełnie inaczej dla duszy Psiego Boga.
— Masz rację, Inari-sama. Dziękuję za twe słowa. – Chciał się ukłonić, lecz kami położył na jego policzkach drobne kobiece dłonie. Pełne usta ułożyły się w pobłażliwy tym razem uśmiech, gdy wzrok zielonych oczu spoczął prosto w krwistym spojrzeniu wyższego teraz Inugamiego.
Uczuł lęk. Z boku zapewne wyglądali jak para boskich kochanków, lecz prawda była zgoła różna od tego wyobrażenia.
Długą chwilę kciuk kobiety głaskał Psiego Boga po policzku, aż na moment zahaczył o jego wargi. Po kilku kolejnych, zdających się trwać wieczność momentach, Inari odsunął się, przybierając na powrót postać chudego młodzieńca. Tym razem jednak miał na sobie czarną yukatę.
— Stul gniew, Psi Boże. Twa ścieżka nie tędy prowadzi – szepnął po raz ostatni, po czym odszedł w swoją stronę.
Inugami nadal czuł na policzkach dłonie potężnego bóstwa, choć postać Inariego zniknęła już w tłumie niezliczonych kamich. Zamknął oczy, przywołując się do porządku, po czym wyprostował plecy i w stoickim milczeniu wyczekiwał otwarcia bram hondenu. Tak bardzo pragnął już wrócić do swego chramu i nie musieć uczestniczyć w uroczystości Izumo Taisha. Wiedział jednak, że upragniony powrót ziści się dopiero za wiele dni, zaś on nieraz jeszcze spotka się z Inarim.
Oczy ryżowego boga w końcu na zawsze już miały pilnować jego śladów.